Niestety poległam już w fazie przygotowań do jutrzejszego mini egzaminu. Moją reakcją na zatrucia metalami ciężkimi było głośne what the fuck? i ciśnięcie kserówek w kąt. Dzisiejszego wieczora już nie wracam do tego dziadostwa. Za bardzo mi zależy na zdrowiu psychicznym, żeby się z tym szarpać.

1:0 dla tej wrednej suczy Toksykologii
wezmę za to odwet na poprawce!!

dziękuję i dobranoc




Przygoda z załamaniem nerwowym przed mini egzaminem z bezpieczeństwa żywności niczego mnie nie nauczyła. Jutro mam mini egzamin number 2 tym razem z toksykologii żywności, a ja zamiast w notatki gapie się w gołębie okupujące mój parapet.  Jak patrzę na toksykologię to mi się rzygać chcę.

Na pewno pójdzie mi jutro fantastycznie.


ja znajdująca się w czarnej dupie


Po zakończeniu tej mojej żałosnej edukacji  przynajmniej na rok dam sobie spokój ze szkolnictwem wyższym. Pójdę do Subway'a rzeźbić kanapki albo do zoologicznego czesać chomiki. Zarobię trochę kasy na rozpustę, alkohol i inne takie.

Dżulienowi powiedziałam ostateczne arivederczi. Wypad z mojego mózgu i z życia bejbe, a nie mi się tutaj cały czas pałętasz.*

Rano podrasowałam swoje CV, ale nadal wygląda gorzej niż nędznie. A pracę dorywczą muszę znaleźć, bo wpadam w coraz większe długi. Z banku już dostaje smsy żeby spłacić 20 zł debetu. Coś czuję, że niedługo komornik zapuka do mych drzwi. Z pracą może być bardzo trudno, bo moje jedyne doświadczenie zawodowe to wciskanie ludziom tego gówna od Brise i rozdawanie ulotek w MAKRO.

Zapomniałam wcześniej  wspomnieć, że udało mi się jakiś czas temu znaleźć posadę. Nie wiem jakim cudem zatrudnili mnie na stanowisku hostessy z taka twarzą, ale dobra już w to nie wnikajmy. Praca była po prostu zajebista: stało się w markecie między odświeżaczami powietrza a kostkami do kibla lub też w przeciągu wiejącym od drzwi wejściowych i zaczepiało się ludzi, żeby im wcisnąć szit, którego w większości przypadków nie chcieli. Bardzo ciekawa i rozwijająca intelektualnie praca, naprawdę polecam.

Najlepsze jest to, że czekam drugi miesiąc na moją ostatnią wypłatę w wysokości 112 zł. Wstyd upominać się o taką gównianą kwotę, no ale trudno. Poczekam do 20 kwietnia. Jeśli nie będzie przelewu od tej ujowej VECTRY to skieruje swoje stopy w kierunku białostockiego oddziału PUP, a VECTRĘ zacznę męczyć telefonami.

Na szczęście ojcu przeszło i znów mi daję pieniądze. Jestem z siebie dumna, że nie poddałam się katolickiej indoktrynacji i nie zdradziłam swych pogańskich ideałów. Niestety większość kasy, którą otrzymałam od ojca wydam na zdjęcie RTG szczęk, rozliczne usługi stomatologiczne, leki ginekologiczne, psychotropy, bilety jednorazowe BKM oraz prostownicę. Na przyjemności zostaną mi jakieś marne grosze.


Do dentysty jestem umówiona na 12 kwietnia, do gina mam się zgłosić jakoś  po 15 kwietnia, a do psychiatry zapisałam się wstępnie na 15 maja (dentystka na pewno się delikatnie zdziwi kiedy zobaczy ten krater w miejscu gdzie kiedyś miałam ząb nr 7).

Według mnie te trzy specjalności lekarskie tj. psychiatria, stomatologia  i ginekologia są najbardziej koszmarogenne i stresujące spośród wszystkich dostępnych specjalności. Az mi się włosy jeża na grzbiecie kiedy myślę o wizycie w którymś z tych gabinetów (chociaż bardzo lubię zapach gabinetu stomatologicznego, mam jakiś defekt mózgu najwyraźniej). No cóż, trzeba cierpieć jeśli chcę się mieć proste i lśniące zęby, zdrowy mózg oraz prawidłową florę bakteryjna pochwy. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.


Wczoraj w nocy zamiast się pilnie uczyć pisałam swój bestseller. Praca twórcza to ciężki kawałek chleba. Zrodziłam tylko jeden akapit w straszliwych bólach i pozmieniałam niektórym bohaterom imiona. Zmęczyłam się przy tym jak przy rozładunku TIRa z pomarańczami. Bardzo łatwo jest pisać o pierdołach, ale jak się chce stworzyć coś wartościowego to już trzeba wysilić zwoje mózgowe.

Teraz idę zjeść rozpustne ciasto (3bit na herbatnikach maślanych z biedronki - luksus jakich mało w moim życiu), potem pośledzę ludzi na fb, przejrzę 9gag.com i  może w końcu wezmę się za tą gównianą toksykologię.

* Taaa chyba w snach. Już teraz kombinuję, że jak tylko mój brat wyjedzie sobie do Zuzi to go sproszę do mego apartamentu w celu spędzenia miło czasu.






Jakże ciężko jest zmobilizować mózg do wysiłku.
Ech ech.

Kolejna porcja smętów z mojego życia

W ubiegłą środę miałam dodać nową notkę z żalami jakie to z dupy wzięte były pytania na egzaminie z bezpieczeństwa żywności i że na 1oo% tego nie zaliczę. Niestety żale te są już nieaktualne. Nie wiem jakim cudem, ale zaliczyłam to na 3+. Szok po prostu. Im bardziej mam wyjebane tym lepiej mi idzie na tych studiach.

W piątek musiałam wyrwać ząb, moją drogocenną siódemeczkę. Od jakiegoś czasu mnie bolał, a z każdym dniem było ze mną coraz gorzej. Brałam megadawki ibuprofenu i wizja polekowego uszkodzenia wątróbki była coraz bardziej realna. Ząb wyglądał całkiem okey, ale u dentysty okazało się, że pod nim dzieją się niepokojące rzeczy. No i musiałam się go pozbyć. Dentysta był wybitnym rzeźnikiem, nie używał rękawiczek, pracował przy otwartych drzwiach do gabinetu i palił papierochy na progu, ale w święta raczej innego stomatologa się nie znajdzie. Za jakiś czas profilaktycznie przebadam się na nosicielstwo wybranych chorób zakaźnych. Nie chcę się obudzić za 15 lat z AIDS w ostatnim stadium i mięsakiem Kaposiego na błonie śluzowej jamy ustnej. Ale przynajmniej wyszłam z gabinetu naćpana znieczuleniem. Dostałam też preparat z kodeiną do łagodzenia bólu po ekstrakcji. Tyle dobrego przyniosła mi wizyta.

Po tej stracie zęba jeszcze bardziej współczuję ludziom, którzy stracili kończyny. To musi być ogromny ból skoro ja rozpaczam i rozdzieram sobie szaty na piersi nawet po utracie takiego gówienka jak ząb trzonowy. Szczerze współczuję, naprawdę.

Jeszcze tak nawiązując do ekstrakcji zęba - to naprawdę świetna dieta odchudzająca. Przez niemożność gryzienia pokarmu oraz pod wpływem stresu schudłam do 57 kg. Ale co mi po tym skoro nie mam komu zaprezentować swego szeksownego ciała?

W sobotę rodzina zmusiła mnie do pójścia do kościoła ze święconką. Poszłam z tym cholernym koszykiem pod ołtarz, ale nie spodziewałam się że tego dnia będą uruchomione konfesjonały. Ojciec to wyczaił i kazał mi iść do spowiedzi. Ja jako prawdziwa poganka powiedziałam, że nigdzie się nie wybieram. No i mam delikatnie mówiąc przesrane. Ojciec powiedział, że niewiernej w domu nie bezie przetrzymywać i od czerwca mam iść do roboty. No to już się wyuczyłam nie ma co. Na spłatę długów u dentystki też pewnie kasy nie dostanę i będę musiała sobie od ust odejmować, żeby zaoszczędzić te 8 dyszek. Wszystkie smakowitości typu czekolada kitram do torby i zamierzam się nimi żywić przez cały poświąteczny tydzień.

Wczoraj o 22.28 Dżulien przysłał mi życzonka wielkanocne. Życzył mi wesołych świąt, smakowitych płodów w wapiennych otoczkach oraz szczęścia w przywabianiu samców.

W poprzedniej notce pisałam, że przecież go nie porwę, ale coraz bardziej przychylam się do tej opcji.

To wszystko na dziś. Teraz coś na osłodę życia na tym łez padole:



Króliki zawsze spoko.
Wbrew temu co podejrzewa anonimowy komentator z poprzedniej notki nie powróciłam do normalnego życia, a i szczęście widziałam jedynie jak ode mnie spierdalało pędem.

Tzn. powróciłam do życia na miesiąc. Przez jeden gówniany miesiąc miałam tak stabilny i zajebisty nastrój jakiego nie doświadczyłam od wczesnych klas podstawówki.

W lutym na fb napisał do mnie Dżulien. Najpierw myślałam, że mój stan psychiczny pogorszył się i mam po prostu omamy wzrokowe. Okazało się, że z moim móżdżkiem wszystko w porządku i rzeczywiście do mnie napisał. Chciał się spotkać. Kiedy to przeczytałam to prawie dostałam orgazmu, bo w tej chwili zaczęły się spełniać moje wieloletnie fantazje.

No więc tak w skrócie: spotkaliśmy się w sumie 4 razy i spędzaliśmy czas na różnorodnych zabawach. Po 4 razie wyszło szydło z wora. Ja z każdym spotkaniem napalałam się na związek, a on myślał, że spotykamy się jak dwoje samotnych dorosłych ludzi tyle, że z całowaniem i innymi dodatkami. Z natury jestem bardzo nerwowych człowiekiem ze skłonnością do fantazjowania, więc w moim mózgu zrodziła się myśl, że on chciał mnie niecnie wykorzystać. On myślał, że ja zdaję sobie z tego sprawę, że spotykamy się bez żadnych zobowiązań, a ja zlekceważyłam wszystkie znaki na ziemi i na niebie, które na to wskazywały. W swoim pokręconym umyśle widziałam siebie razem z nim przed USC.

I wyszło do dupy jak zwykle. Kiedy się o tym dowiedział to powiedział, że chyba byłoby lepiej dla mnie, żebyśmy się nie spotykali i żebym poszukała sobie kogoś, kto będzie do mnie czuł coś więcej i że nie chciał sprawiać mi przykrości ani mnie oszukiwać.

Powiem wam, że dużo łatwiej by mi się żyło gdyby mój Eks-Oraz-Niedoszły-Chłopak-Po-Raz-Drugi okazał się wrednym i podstępnym chujkiem. Niestety to ja widziałam to co chciałam widzieć i nadmiernie się napalałam (jak to ja). On chciał sobie mnie po prostu przypomnieć, miło spędzić czas, i myślał, że ta cała myłość mi dawno przeszła (tak jak jemu). Skąd miał wiedzieć, że przez trzy lata byłam jego psychofanką, planowałam z nim ślub cywilny oraz 5 dzieci?

No trudno. Przecież go nie porwę i nie zamknę w wilgotnej piwnicy po kres jego dni. Przekazałam mu, że nie mam do niego żadnego żalu i że absolutnie nie będę przechodziła na drugą stronę ulicy kiedy go gdzieś przypadkowo zobaczę oraz życzyłam znalezienia fajnej i ogólnie szexy dziewczyny.

Weltschmerz oraz ból dupy powróciły do mnie zwiększone po tysiąckroć i nie potrafię nad nimi zapanować. Chyba taki już mój żałosny los. Muszę rozpocząć kompletowanie mojej prywatnej armii puszystych kotów, żebym nie spędziła starości samotnie. Z mężczyznami daję sobie spokój (z kobietami też daję sobie spokój, żeby nie było).

Tak właściwie to powinnam się uczyć, a nie lamentować, bo jutro mam mini egzamin z bezpieczeństwa żywności (szit nad szity), ale już mam wyjebane delikatnie mówiąc. Życie mi się popieprzyło i nie mam mózgu do nauki. W ogóle mam dość tego dietetycznego gówna, które studiuje.

I chyba w końcu nadeszła ta wiekopomna chwila, w której to zdałam sobie sprawę, że nie obędzie się bez wizyty u specjalisty od czubków. Megadawki jakiegoś SSRI oraz jakiegoś zacnego anksjolityka byłyby w moim aktualnym stanie bardzo wskazane.

Dobranoc.


W całej mojej desperacji założyłam sobie konto na Sympatii. Aktualnie piszę z takim jednym osobnikiem. Okej. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Nie będę się może zanadto napalać, bo znów wyjdzie jak zwykle (czyli do dupy). Pewnie i tak stchórzę i nie pójdę na żadne spotkanie. On się pewnie spodziewa bystrej i zabawnej laseczki, a pojawię się ja - pasztet z rozpierdolnikiem w mózgu. Co za zawód.

Wszakże mam w swoim ciele kilka bardzo słabych elementów:

A. BRZUCH
Co prawda nie wygląda już jak opona od radzieckiego Kamaza, teraz uwidacznia się tylko przy siadaniu i przypomina wtedy oponę od skutera. Mój cel to opona od roweru. Jeżeli osiągnę ten poziom będę zadowolona.

B. WŁOCHY
Nieujarzmione i puszące się jak z lat '80. Szkoda, że nie urodziłam się w tamtych czasach, bo robiłabym furorę. Nie da się z nich ułożyć żadnej konkretnej fryzury tak więc od wielu lat chodzę z kudłami jak średniowieczny wieśniak.

C. NOS
Nie dość, że niedorozwinięty i o połowę krótszy od nosów większości ludzi. W dodatku posiada dziwną funkcję - robi się czerwony z byle powodu przez co wyglądam jak pełnoetatowa alkoholiczka żłopiąca denaturat.

No i mój największy problem:

D. ZĘBISKA
Nie wiem jak to zaplanował stwórca, ale mam za mało miejsca w szczęce, a zębów mam od groma. Wchodzą jeden na drugiego i się niemiłosiernie krzywią. W portfelu brak funduszy na czuła opiekę ortodonty. Muszę jakoś wydziadować kasę od ojca. Może się w końcu nade mną zlituję i kupi mi odrutowanie na zęby.

Co prawda miałam iść do fryzjera, ale straciłam zapał. Boję się, że będzie jeszcze gorzej. W każdej fryzurze będę wyglądać jak dziki człowiek. Takie geny co zrobić. Niestety genetyka jest bezlitosna. Niektórym daje jędrne cycki, seksowne usta, jedwabiste włosy. Ja dostałam afro, żółty kościec, pulpeciastą twarz, no i oczywiście skłonność do żylaków.

Czytam sobie książkę z chemii wydawnictwa Rożak. Polecam szczerze tę pozycję wydawniczą. Można się wielu rzeczy dowiedzieć. Jeśli mnie najdzie ochota, to w przyszłym roku podejdę w końcu do tej cholernej matury z chemii. Jeżeli nie podejdę lub pójdzie mi gorzej niż źle to zajmę się wypiekiem i sprzedażą muffinek. Ojciec mówi, że zapożyczę się na grube miliony, zbankrutuję i będę musiała zamieszkać w kartonie po pomarańczach pod mostem, ale co on tam wie o byznesie. Inni mogą na tym trzepać kasę, a ja mam od razu zbankrutować? No way!

Aktualnie pracuję nad niepowtarzalną a zarazem smakowita recepturą babeczki o smaku masła orzechowego. Mam już dla niej nazwę - American Dream. Receptury zamierzam testować na najbliższej rodzinie, znajomych i na tym panu z Sympatii (o ile nie ucieknie ode mnie z krzykiem). Mam tylko nadzieje, że niczyje życie ani zdrowie nie ucierpi na tych eksperymentach.



Plany były piękne i ambitne. Miała być nauka hard, robienie zadań, analiza doświadczeń chemicznych. Jak zwykle gówno z nich wyszło. Najwyraźniej jestem zbyt tępa na chemię. Albo zbyt leniwa. Mogę być też zarówno tępa i leniwa. Nie ma dla mnie żadnego ratunku i muszę się pogodzić z moim żałosnym losem nieudacznika.






Opaliłam ręce, szyję i twarz, bo tylko te części ciała wystawiam na działanie promieni słonecznych. Skóra pokrywająca resztę mojego ciała jest blada jak dupa albinosa, wręcz prześwitująca.

W jakimś tam średniowieczu byłabym świetna partią, bo cienka skóra i prześwitujące naczynia żylne świadczyłyby o moim szlacheckim pochodzeniu. W obecnych czasach nie jest już tak romantycznie i słodko - prześwitująca skóra świadczy jedynie o mojej skłonności do żylaków kończyn dolnych. Aby dokończyć dzieła zniszczenia moim wyglądzie i ostatecznie się oszpecić ścięłam sobie grzywkę (zawsze mnie jakieś szatanisko podkusi!) i wyglądam teraz jak średniowieczny franciszkanin z tym, że ja mam włosy na czubku głowy. Trudno. Muszę sobie szukać niewidomego chłopa. I najlepiej takiego bez obu kończyn górnych, aby nie wymacał palcami mojej szpetoty.

Roboty nie ma, bo nigdzie mnie nie chcą. Nie mam odpowiedniego wykształcenia i/lub odpowiedniego doświadczenia. Do mycia podłóg w markecie potrzeba dwuletniego stażu pracy oraz dyplomu anglistyki. Ludzi zdrowo pojebało. Dziś zgłosiłam się do sprzedaży zapiekanek w jakiejś budzie. Zobaczymy co w tej sprawie przyniesie przyszłość.

W nocy spać nie mogę, bo żar tropików razem z komarami wlewa mi się przez okno do pokoju. Nienawidzę lata. Nic tylko pot, insekty, salmonella z przeterminowanych lodów. Całe dnie siedzę przed tv ze szklanicą mrożonej herbaty w garści i tępo wpatruję się w ekran. Straszliwie cierpię fizycznie, ale za to weltschmerz jakby osłabł.





Jest jeszcze jeden powód mojej nienawiści do lata: każdy normalny człowiek ze względu na upał biega w krótkich majtkach z gołymi nogami. Ja nie mogę pokazać moim ekstremalnie otłuszczonych nóg i kiszę się w legginsach. W zimę można chodzić w góralskich skarpetach do kolan czy nawet w wełnianych kalesonach i żadna dzieweczka nie pokazuje swoich długich, opalonych, lśniących odnóży. Nie jest mi żal i czuję się wtedy prawie normalna.

W związku z panem Dżulienem urządziłam akcję pt: "Ostateczne paszoł won z mojego komputera!" i usunęłam wszystkie zdjęcia oraz inne pierdoły związane z wyżej wymienią osobą.

Po 30 minutach znów chciałam zapisywać jego foty na dysku, bo jak można żyć nie mając na dysku trzech milionów zdjęć swojego eks chłopaka?!

Nigdy nie pozbędę się tego osobnika z mojego mózgu.

Zabiłby tuzin ludzi i zadzwoniłby do mnie w środku nocy: "No cześć. Zabiłem kilka osób i potrzebuje pomocy." Ja chwyciłabym szpadel, piłę do metalu, złapałabym rulon worków na śmieci w garść i pobiegłabym za nim w las ukrywać zwłoki.

Zatem w moim życiu uczuciowym nic się nie zmieniło przez ostatnie 2 lata. Dalej kontynuuję użalanie się nad sobą. Oczywiście przez te dwa lata musiałam przegnać kijem każdego, który okazał choćby cień zainteresowania moją osobą. Jak było chociażby z tym nieszczęsnym Informatykiem? Hę?

Naprawdę umrę w samotności wpierdolona przez moje koty i to niestety na własne życzenie.