Niestety poległam już w fazie przygotowań do jutrzejszego mini egzaminu. Moją reakcją na zatrucia metalami ciężkimi było głośne what the fuck? i ciśnięcie kserówek w kąt. Dzisiejszego wieczora już nie wracam do tego dziadostwa. Za bardzo mi zależy na zdrowiu psychicznym, żeby się z tym szarpać.

1:0 dla tej wrednej suczy Toksykologii
wezmę za to odwet na poprawce!!

dziękuję i dobranoc




Przygoda z załamaniem nerwowym przed mini egzaminem z bezpieczeństwa żywności niczego mnie nie nauczyła. Jutro mam mini egzamin number 2 tym razem z toksykologii żywności, a ja zamiast w notatki gapie się w gołębie okupujące mój parapet.  Jak patrzę na toksykologię to mi się rzygać chcę.

Na pewno pójdzie mi jutro fantastycznie.


ja znajdująca się w czarnej dupie


Po zakończeniu tej mojej żałosnej edukacji  przynajmniej na rok dam sobie spokój ze szkolnictwem wyższym. Pójdę do Subway'a rzeźbić kanapki albo do zoologicznego czesać chomiki. Zarobię trochę kasy na rozpustę, alkohol i inne takie.

Dżulienowi powiedziałam ostateczne arivederczi. Wypad z mojego mózgu i z życia bejbe, a nie mi się tutaj cały czas pałętasz.*

Rano podrasowałam swoje CV, ale nadal wygląda gorzej niż nędznie. A pracę dorywczą muszę znaleźć, bo wpadam w coraz większe długi. Z banku już dostaje smsy żeby spłacić 20 zł debetu. Coś czuję, że niedługo komornik zapuka do mych drzwi. Z pracą może być bardzo trudno, bo moje jedyne doświadczenie zawodowe to wciskanie ludziom tego gówna od Brise i rozdawanie ulotek w MAKRO.

Zapomniałam wcześniej  wspomnieć, że udało mi się jakiś czas temu znaleźć posadę. Nie wiem jakim cudem zatrudnili mnie na stanowisku hostessy z taka twarzą, ale dobra już w to nie wnikajmy. Praca była po prostu zajebista: stało się w markecie między odświeżaczami powietrza a kostkami do kibla lub też w przeciągu wiejącym od drzwi wejściowych i zaczepiało się ludzi, żeby im wcisnąć szit, którego w większości przypadków nie chcieli. Bardzo ciekawa i rozwijająca intelektualnie praca, naprawdę polecam.

Najlepsze jest to, że czekam drugi miesiąc na moją ostatnią wypłatę w wysokości 112 zł. Wstyd upominać się o taką gównianą kwotę, no ale trudno. Poczekam do 20 kwietnia. Jeśli nie będzie przelewu od tej ujowej VECTRY to skieruje swoje stopy w kierunku białostockiego oddziału PUP, a VECTRĘ zacznę męczyć telefonami.

Na szczęście ojcu przeszło i znów mi daję pieniądze. Jestem z siebie dumna, że nie poddałam się katolickiej indoktrynacji i nie zdradziłam swych pogańskich ideałów. Niestety większość kasy, którą otrzymałam od ojca wydam na zdjęcie RTG szczęk, rozliczne usługi stomatologiczne, leki ginekologiczne, psychotropy, bilety jednorazowe BKM oraz prostownicę. Na przyjemności zostaną mi jakieś marne grosze.


Do dentysty jestem umówiona na 12 kwietnia, do gina mam się zgłosić jakoś  po 15 kwietnia, a do psychiatry zapisałam się wstępnie na 15 maja (dentystka na pewno się delikatnie zdziwi kiedy zobaczy ten krater w miejscu gdzie kiedyś miałam ząb nr 7).

Według mnie te trzy specjalności lekarskie tj. psychiatria, stomatologia  i ginekologia są najbardziej koszmarogenne i stresujące spośród wszystkich dostępnych specjalności. Az mi się włosy jeża na grzbiecie kiedy myślę o wizycie w którymś z tych gabinetów (chociaż bardzo lubię zapach gabinetu stomatologicznego, mam jakiś defekt mózgu najwyraźniej). No cóż, trzeba cierpieć jeśli chcę się mieć proste i lśniące zęby, zdrowy mózg oraz prawidłową florę bakteryjna pochwy. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.


Wczoraj w nocy zamiast się pilnie uczyć pisałam swój bestseller. Praca twórcza to ciężki kawałek chleba. Zrodziłam tylko jeden akapit w straszliwych bólach i pozmieniałam niektórym bohaterom imiona. Zmęczyłam się przy tym jak przy rozładunku TIRa z pomarańczami. Bardzo łatwo jest pisać o pierdołach, ale jak się chce stworzyć coś wartościowego to już trzeba wysilić zwoje mózgowe.

Teraz idę zjeść rozpustne ciasto (3bit na herbatnikach maślanych z biedronki - luksus jakich mało w moim życiu), potem pośledzę ludzi na fb, przejrzę 9gag.com i  może w końcu wezmę się za tą gównianą toksykologię.

* Taaa chyba w snach. Już teraz kombinuję, że jak tylko mój brat wyjedzie sobie do Zuzi to go sproszę do mego apartamentu w celu spędzenia miło czasu.






Jakże ciężko jest zmobilizować mózg do wysiłku.
Ech ech.

Kolejna porcja smętów z mojego życia

W ubiegłą środę miałam dodać nową notkę z żalami jakie to z dupy wzięte były pytania na egzaminie z bezpieczeństwa żywności i że na 1oo% tego nie zaliczę. Niestety żale te są już nieaktualne. Nie wiem jakim cudem, ale zaliczyłam to na 3+. Szok po prostu. Im bardziej mam wyjebane tym lepiej mi idzie na tych studiach.

W piątek musiałam wyrwać ząb, moją drogocenną siódemeczkę. Od jakiegoś czasu mnie bolał, a z każdym dniem było ze mną coraz gorzej. Brałam megadawki ibuprofenu i wizja polekowego uszkodzenia wątróbki była coraz bardziej realna. Ząb wyglądał całkiem okey, ale u dentysty okazało się, że pod nim dzieją się niepokojące rzeczy. No i musiałam się go pozbyć. Dentysta był wybitnym rzeźnikiem, nie używał rękawiczek, pracował przy otwartych drzwiach do gabinetu i palił papierochy na progu, ale w święta raczej innego stomatologa się nie znajdzie. Za jakiś czas profilaktycznie przebadam się na nosicielstwo wybranych chorób zakaźnych. Nie chcę się obudzić za 15 lat z AIDS w ostatnim stadium i mięsakiem Kaposiego na błonie śluzowej jamy ustnej. Ale przynajmniej wyszłam z gabinetu naćpana znieczuleniem. Dostałam też preparat z kodeiną do łagodzenia bólu po ekstrakcji. Tyle dobrego przyniosła mi wizyta.

Po tej stracie zęba jeszcze bardziej współczuję ludziom, którzy stracili kończyny. To musi być ogromny ból skoro ja rozpaczam i rozdzieram sobie szaty na piersi nawet po utracie takiego gówienka jak ząb trzonowy. Szczerze współczuję, naprawdę.

Jeszcze tak nawiązując do ekstrakcji zęba - to naprawdę świetna dieta odchudzająca. Przez niemożność gryzienia pokarmu oraz pod wpływem stresu schudłam do 57 kg. Ale co mi po tym skoro nie mam komu zaprezentować swego szeksownego ciała?

W sobotę rodzina zmusiła mnie do pójścia do kościoła ze święconką. Poszłam z tym cholernym koszykiem pod ołtarz, ale nie spodziewałam się że tego dnia będą uruchomione konfesjonały. Ojciec to wyczaił i kazał mi iść do spowiedzi. Ja jako prawdziwa poganka powiedziałam, że nigdzie się nie wybieram. No i mam delikatnie mówiąc przesrane. Ojciec powiedział, że niewiernej w domu nie bezie przetrzymywać i od czerwca mam iść do roboty. No to już się wyuczyłam nie ma co. Na spłatę długów u dentystki też pewnie kasy nie dostanę i będę musiała sobie od ust odejmować, żeby zaoszczędzić te 8 dyszek. Wszystkie smakowitości typu czekolada kitram do torby i zamierzam się nimi żywić przez cały poświąteczny tydzień.

Wczoraj o 22.28 Dżulien przysłał mi życzonka wielkanocne. Życzył mi wesołych świąt, smakowitych płodów w wapiennych otoczkach oraz szczęścia w przywabianiu samców.

W poprzedniej notce pisałam, że przecież go nie porwę, ale coraz bardziej przychylam się do tej opcji.

To wszystko na dziś. Teraz coś na osłodę życia na tym łez padole:



Króliki zawsze spoko.
Wbrew temu co podejrzewa anonimowy komentator z poprzedniej notki nie powróciłam do normalnego życia, a i szczęście widziałam jedynie jak ode mnie spierdalało pędem.

Tzn. powróciłam do życia na miesiąc. Przez jeden gówniany miesiąc miałam tak stabilny i zajebisty nastrój jakiego nie doświadczyłam od wczesnych klas podstawówki.

W lutym na fb napisał do mnie Dżulien. Najpierw myślałam, że mój stan psychiczny pogorszył się i mam po prostu omamy wzrokowe. Okazało się, że z moim móżdżkiem wszystko w porządku i rzeczywiście do mnie napisał. Chciał się spotkać. Kiedy to przeczytałam to prawie dostałam orgazmu, bo w tej chwili zaczęły się spełniać moje wieloletnie fantazje.

No więc tak w skrócie: spotkaliśmy się w sumie 4 razy i spędzaliśmy czas na różnorodnych zabawach. Po 4 razie wyszło szydło z wora. Ja z każdym spotkaniem napalałam się na związek, a on myślał, że spotykamy się jak dwoje samotnych dorosłych ludzi tyle, że z całowaniem i innymi dodatkami. Z natury jestem bardzo nerwowych człowiekiem ze skłonnością do fantazjowania, więc w moim mózgu zrodziła się myśl, że on chciał mnie niecnie wykorzystać. On myślał, że ja zdaję sobie z tego sprawę, że spotykamy się bez żadnych zobowiązań, a ja zlekceważyłam wszystkie znaki na ziemi i na niebie, które na to wskazywały. W swoim pokręconym umyśle widziałam siebie razem z nim przed USC.

I wyszło do dupy jak zwykle. Kiedy się o tym dowiedział to powiedział, że chyba byłoby lepiej dla mnie, żebyśmy się nie spotykali i żebym poszukała sobie kogoś, kto będzie do mnie czuł coś więcej i że nie chciał sprawiać mi przykrości ani mnie oszukiwać.

Powiem wam, że dużo łatwiej by mi się żyło gdyby mój Eks-Oraz-Niedoszły-Chłopak-Po-Raz-Drugi okazał się wrednym i podstępnym chujkiem. Niestety to ja widziałam to co chciałam widzieć i nadmiernie się napalałam (jak to ja). On chciał sobie mnie po prostu przypomnieć, miło spędzić czas, i myślał, że ta cała myłość mi dawno przeszła (tak jak jemu). Skąd miał wiedzieć, że przez trzy lata byłam jego psychofanką, planowałam z nim ślub cywilny oraz 5 dzieci?

No trudno. Przecież go nie porwę i nie zamknę w wilgotnej piwnicy po kres jego dni. Przekazałam mu, że nie mam do niego żadnego żalu i że absolutnie nie będę przechodziła na drugą stronę ulicy kiedy go gdzieś przypadkowo zobaczę oraz życzyłam znalezienia fajnej i ogólnie szexy dziewczyny.

Weltschmerz oraz ból dupy powróciły do mnie zwiększone po tysiąckroć i nie potrafię nad nimi zapanować. Chyba taki już mój żałosny los. Muszę rozpocząć kompletowanie mojej prywatnej armii puszystych kotów, żebym nie spędziła starości samotnie. Z mężczyznami daję sobie spokój (z kobietami też daję sobie spokój, żeby nie było).

Tak właściwie to powinnam się uczyć, a nie lamentować, bo jutro mam mini egzamin z bezpieczeństwa żywności (szit nad szity), ale już mam wyjebane delikatnie mówiąc. Życie mi się popieprzyło i nie mam mózgu do nauki. W ogóle mam dość tego dietetycznego gówna, które studiuje.

I chyba w końcu nadeszła ta wiekopomna chwila, w której to zdałam sobie sprawę, że nie obędzie się bez wizyty u specjalisty od czubków. Megadawki jakiegoś SSRI oraz jakiegoś zacnego anksjolityka byłyby w moim aktualnym stanie bardzo wskazane.

Dobranoc.


W całej mojej desperacji założyłam sobie konto na Sympatii. Aktualnie piszę z takim jednym osobnikiem. Okej. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Nie będę się może zanadto napalać, bo znów wyjdzie jak zwykle (czyli do dupy). Pewnie i tak stchórzę i nie pójdę na żadne spotkanie. On się pewnie spodziewa bystrej i zabawnej laseczki, a pojawię się ja - pasztet z rozpierdolnikiem w mózgu. Co za zawód.

Wszakże mam w swoim ciele kilka bardzo słabych elementów:

A. BRZUCH
Co prawda nie wygląda już jak opona od radzieckiego Kamaza, teraz uwidacznia się tylko przy siadaniu i przypomina wtedy oponę od skutera. Mój cel to opona od roweru. Jeżeli osiągnę ten poziom będę zadowolona.

B. WŁOCHY
Nieujarzmione i puszące się jak z lat '80. Szkoda, że nie urodziłam się w tamtych czasach, bo robiłabym furorę. Nie da się z nich ułożyć żadnej konkretnej fryzury tak więc od wielu lat chodzę z kudłami jak średniowieczny wieśniak.

C. NOS
Nie dość, że niedorozwinięty i o połowę krótszy od nosów większości ludzi. W dodatku posiada dziwną funkcję - robi się czerwony z byle powodu przez co wyglądam jak pełnoetatowa alkoholiczka żłopiąca denaturat.

No i mój największy problem:

D. ZĘBISKA
Nie wiem jak to zaplanował stwórca, ale mam za mało miejsca w szczęce, a zębów mam od groma. Wchodzą jeden na drugiego i się niemiłosiernie krzywią. W portfelu brak funduszy na czuła opiekę ortodonty. Muszę jakoś wydziadować kasę od ojca. Może się w końcu nade mną zlituję i kupi mi odrutowanie na zęby.

Co prawda miałam iść do fryzjera, ale straciłam zapał. Boję się, że będzie jeszcze gorzej. W każdej fryzurze będę wyglądać jak dziki człowiek. Takie geny co zrobić. Niestety genetyka jest bezlitosna. Niektórym daje jędrne cycki, seksowne usta, jedwabiste włosy. Ja dostałam afro, żółty kościec, pulpeciastą twarz, no i oczywiście skłonność do żylaków.

Czytam sobie książkę z chemii wydawnictwa Rożak. Polecam szczerze tę pozycję wydawniczą. Można się wielu rzeczy dowiedzieć. Jeśli mnie najdzie ochota, to w przyszłym roku podejdę w końcu do tej cholernej matury z chemii. Jeżeli nie podejdę lub pójdzie mi gorzej niż źle to zajmę się wypiekiem i sprzedażą muffinek. Ojciec mówi, że zapożyczę się na grube miliony, zbankrutuję i będę musiała zamieszkać w kartonie po pomarańczach pod mostem, ale co on tam wie o byznesie. Inni mogą na tym trzepać kasę, a ja mam od razu zbankrutować? No way!

Aktualnie pracuję nad niepowtarzalną a zarazem smakowita recepturą babeczki o smaku masła orzechowego. Mam już dla niej nazwę - American Dream. Receptury zamierzam testować na najbliższej rodzinie, znajomych i na tym panu z Sympatii (o ile nie ucieknie ode mnie z krzykiem). Mam tylko nadzieje, że niczyje życie ani zdrowie nie ucierpi na tych eksperymentach.



Plany były piękne i ambitne. Miała być nauka hard, robienie zadań, analiza doświadczeń chemicznych. Jak zwykle gówno z nich wyszło. Najwyraźniej jestem zbyt tępa na chemię. Albo zbyt leniwa. Mogę być też zarówno tępa i leniwa. Nie ma dla mnie żadnego ratunku i muszę się pogodzić z moim żałosnym losem nieudacznika.






Opaliłam ręce, szyję i twarz, bo tylko te części ciała wystawiam na działanie promieni słonecznych. Skóra pokrywająca resztę mojego ciała jest blada jak dupa albinosa, wręcz prześwitująca.

W jakimś tam średniowieczu byłabym świetna partią, bo cienka skóra i prześwitujące naczynia żylne świadczyłyby o moim szlacheckim pochodzeniu. W obecnych czasach nie jest już tak romantycznie i słodko - prześwitująca skóra świadczy jedynie o mojej skłonności do żylaków kończyn dolnych. Aby dokończyć dzieła zniszczenia moim wyglądzie i ostatecznie się oszpecić ścięłam sobie grzywkę (zawsze mnie jakieś szatanisko podkusi!) i wyglądam teraz jak średniowieczny franciszkanin z tym, że ja mam włosy na czubku głowy. Trudno. Muszę sobie szukać niewidomego chłopa. I najlepiej takiego bez obu kończyn górnych, aby nie wymacał palcami mojej szpetoty.

Roboty nie ma, bo nigdzie mnie nie chcą. Nie mam odpowiedniego wykształcenia i/lub odpowiedniego doświadczenia. Do mycia podłóg w markecie potrzeba dwuletniego stażu pracy oraz dyplomu anglistyki. Ludzi zdrowo pojebało. Dziś zgłosiłam się do sprzedaży zapiekanek w jakiejś budzie. Zobaczymy co w tej sprawie przyniesie przyszłość.

W nocy spać nie mogę, bo żar tropików razem z komarami wlewa mi się przez okno do pokoju. Nienawidzę lata. Nic tylko pot, insekty, salmonella z przeterminowanych lodów. Całe dnie siedzę przed tv ze szklanicą mrożonej herbaty w garści i tępo wpatruję się w ekran. Straszliwie cierpię fizycznie, ale za to weltschmerz jakby osłabł.





Jest jeszcze jeden powód mojej nienawiści do lata: każdy normalny człowiek ze względu na upał biega w krótkich majtkach z gołymi nogami. Ja nie mogę pokazać moim ekstremalnie otłuszczonych nóg i kiszę się w legginsach. W zimę można chodzić w góralskich skarpetach do kolan czy nawet w wełnianych kalesonach i żadna dzieweczka nie pokazuje swoich długich, opalonych, lśniących odnóży. Nie jest mi żal i czuję się wtedy prawie normalna.

W związku z panem Dżulienem urządziłam akcję pt: "Ostateczne paszoł won z mojego komputera!" i usunęłam wszystkie zdjęcia oraz inne pierdoły związane z wyżej wymienią osobą.

Po 30 minutach znów chciałam zapisywać jego foty na dysku, bo jak można żyć nie mając na dysku trzech milionów zdjęć swojego eks chłopaka?!

Nigdy nie pozbędę się tego osobnika z mojego mózgu.

Zabiłby tuzin ludzi i zadzwoniłby do mnie w środku nocy: "No cześć. Zabiłem kilka osób i potrzebuje pomocy." Ja chwyciłabym szpadel, piłę do metalu, złapałabym rulon worków na śmieci w garść i pobiegłabym za nim w las ukrywać zwłoki.

Zatem w moim życiu uczuciowym nic się nie zmieniło przez ostatnie 2 lata. Dalej kontynuuję użalanie się nad sobą. Oczywiście przez te dwa lata musiałam przegnać kijem każdego, który okazał choćby cień zainteresowania moją osobą. Jak było chociażby z tym nieszczęsnym Informatykiem? Hę?

Naprawdę umrę w samotności wpierdolona przez moje koty i to niestety na własne życzenie.
Moje przygotowania do matury z chemii rozszerzonej '12 leżą i kwiczą, więc raczej nie pójdę na lekarski. Na razie zostaję mi moja kochana dietetyczka. Absolwenci&studenci innych perspektywicznych kierunków apeluję do Was! Trzymajcie dla mnie kolejkę w pośredniaku! Za trochę ponad 3 lata się tam spotkamy!

Ale, ale! Podejrzewam też u siebie tętniaka mózgu. Może rok, może dwa i wyciągnę kopyta. Wtedy nie będę musiała martwić się swoją karierą zawodową.

Dzisiaj założyłam na grzbiet moją nową kurtkę i poszłam sobie do Biedro po żelki. Miałam dziwne wrażenie, że ludzie się na mnie patrzą. Wszyscy. Wiem, że takie zaburzenia leczy się psychiatrycznie, ale ja do tej pory nie zebrałam środków na ten szczytny cel. Nie wiem czy kiedykolwiek je zbiorę i pewnie do końca swojego marnego życia będzie mi się wydawało, że wszyscy ludzie na ulicy się na mnie gapią.

Nauka gotowania idzie mi wręcz zajebiście. Na święta wielkanocne zrobiłam szarlotkę z ciastka kruchego, które było kruche tylko z nazwy; sernik, którego biszkoptowy spód pod wpływem temperatury i czasu zmienił sie w węgiel kamienny; ciasto z bananów, w ktorym nie bylo czuć bananów za to czuć było cukier kryształ...

Ach tam! Niebawem będę jak Najdżella! Czuję to w kościach!




Uczę się grać w szachy. Aktualnie jestem na poziomie Debil. Przyswoiłam sobie wszystkie reguły tej zacnej gry i osoby, które widzą szachy pierwszy raz na oczy dają mi mata w 3-4 ruchach.

Nie dość, że Najdżella to jeszcze Kasparov! Drżyjcie, bo oto nadchodzi najwybitniejsza z wybitnych!

Kompletuje nową wiosenną garderobę. Kupiłam sobie 2 pary ledżynsów, czarną tuniczkę, granatową bluzkę z bufkami, top w kwiatuszki, czarną bluzkę z perwerszyjnym dekoltem oraz kurtkę w sam na motór. Teraz trzeba tylko znaleźć właściciela motóru, który będzie na tyle psychiczny, że zechcę się ze mną spotykać. Bo na razie to posucha... Nawet z rowerem nie ma amanta. Co ja gadam?! Brałabym nawet gołodupca z hulajnoga! Gdyby taki był gdzieś w pobliżu i byłby chętny na bliższą znajomość.

Muszę na gwałt zrobić coś z moją fryzurą (a raczej jej brakiem, bo od czasów przedstudniówkowych nie byłam u fryzjera). Salon fryzjerski mam pod mieszkaniem, a wybieram się do niego już chyba czwarty miesiąc. Trzeba to zmienić, bo teraz wyglądam jakbym nosiła puszystego pudla na głowie.



moje włosy


to tyle.
si ju lejter.
Wieczorem w mrocznych czeluściach internetu znalazłam zdjęcia z tegorocznego Balu Chemika. A na kilku z nich Dżulien z niejaką Gabryjelą. I ona, i on elegancko odziani bawią się w najlepsze.

I od tamtej pory telepie mną z zazdrości. Kurde no! Czemu ja nadal tak przeżywam? Przecież to było z pierdyliard lat temu. Do usranej śmierci będę się telepała w samotności, a oni będą przeżywać ze sobą romanticzne chwile.

Staż ich związku niebezpiecznie się wydłuża. W końcu on się z nią ożeni, a mnie serce stanie z żalu. Nie ma innej możliwości. Już czuje to charakterystyczne kłucie za mostkiem. Zawał jest coraz bliżej to bardziej niż pewne...

Ale żem sobie sprawila prezent na walentynki. Nie ma co. Na co było bawić się w detektywa i szukać tych zasranych zdjęć?


takie tam.


Moje współlokatorki siedzą sobie w pokojach i miło spędzają czas ze swoimi chłopakami. Ja to co najwyżej mogę sobie posiedzieć z pluszowym miśkiem Albertem, bo jestem tak żałosna i psychiczna, że nikt mnie nie chce. Po chuj te wszystkie depilacje, odżywy zwiększające jedwabistość włosów, kremy nawilżające? Po co marnować na to kasę? Owłosiona czy nie, mojej nogi i tak nikt nie zobaczy. Z nikim nie jestem w tak bliskich stosunkach, żeby się przed tym kimś zdejmować spodnie.

Chuj. Zapuszczam busz i od dziś mam wyjebane.

Jednak mózg może boleć..

Jestem aktualnie w trakcie przygotowań do sesji poprawkowej. Nigdy tyle się nie uczyłam i nie jestem do tego przyzwyczajona. Całe życie leżałam i się opierdalałam, a dobre ocenki jakoś wpadały same. Do matury rozszerzonej z biologii uczyłam się godzinę dziennie przez pięć dni, dłużej nie wytrzymałam. Do egzaminu z chemii na poziomie podstawowym przygotowywałam się aż 15 minut przed egzaminem. Wszystkie zdałam niezgorzej. Teraz muszę się napinać, pracować, wysilać.. nie to co w liceum.

Biochemia jeszcze leży nietknięta. Kiedy mam się jej nauczyć? Muszę walczyć z 85 pytaniami z zakresu żywienia człowieka. A egzamin z biochemii odbędzie się już 12 września o 9.30. Odliczanie zostało rozpoczęte...

Tylko do siebie mogę mieć pretensje. Nie chciało się uczyć w czerwcu, wolało się przeżywać weltschmerz i karmić gołębie w parku to teraz ma się zapierdol.

.
.
.

Uroczyście ślubuję, że jeśli zaliczę tę sesje to w przyszłym roku akademickim zostanę największym kujonem w historii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Tak mi dopomóż bóg.


moje drugie imię brzmi Pech, a trzecie Kalectwo

Trzeba byc wybitnym trepem, żeby uczyć się cztery dni non stop i oblać egzamin. Ja tego dokonałam. To znaczy wyników nie ma, ale co tu dużo mówić po prostu POLEGŁAM. Część pytań była z materiału na piąte kolokwium, którego to materiału oczywiscie nie miałam, bo zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. O ciastach o strukturze gąbczastej mogę książki pisać, a z mięs przyrządzanych po angielsku robić doktorat. Nie kurwa, kobita musiała się spytać o metody oceny fizykochemicznej mąki i o wysoko przetworzone produkty owocowo - warzywne, o których to gówno wiedziałam.

Co do biochemii... cóż..
pytania z giełdy powtórzyły się a jakże.. tylko nie na tym pierdolonym kierunku.. Powtórzyły się prawie wszystkie na farmie i kosmetologii, a na dietetyce aż trzy były takie same jak w latach poprzednich. Na 11 pytań! 12 osób na 27 zostało ujebanych i piszę poprawkę we wrześniu. W tym zacnym gronie znalazłam się oczywiście ja.. jakżeby inaczej.. Naprodukowałam sześć stron formatu A4 o przemianach ciał ketonowych, syntezie glikogenu, strukturze czwartorzędowej białek oraz katabolizmie i gówno z tego mam. Równie dobrze mogłam wstać po minucie od rozpoczęcia egzaminu i wyjść, a tak to tylko zmarnowałam czas, kartkę i tusz z długopisu.

Ojciec to mnie chyba wyklnie, a potem zabije (i bedzie miał racje). Przepierdoliłam tyle kasy, a postępu w nauce brak. Na trzy egzaminy trzy poprawki (a spodziewałam sie tylko jednej z żywienia czlowieka). Ja pierdole, zdolna jestem. Wybitna wręcz.

i kolejna kwestia:
jak grzecznie dać do zrozumienia facetowi zeby wypierdalał w podskokach? Mam z tym straszny problem (bo moją niechęć do gatunku ludzkiego skrywam głęboko w mózgu, a na zewnątrz jestem grzeczna i zachowuje sie jak pan bóg przykazał).

Poznałam w parku pewnego Informatyka. To znaczy on mnie zaczepił, bo ja nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.

Święci pańscy! Nudniejszego człowieka jeszcze nie spotkałam. Alkoholu nie tyka, mówi do mnie: "bo ja to takim samotnikiem jestem", facet jakieś 30 lat na oko, nigdzie nie wychodzi, nie wie co się dzieje w mieście, całe dnie siedzi przy komputerze, innych zainteresowan brak.

Opowiedział mi jakąś gównianą historyjkę "z morałem", jak to on stwierdził. Po jej zakończeniu chciałam się spytać: człowieku, czy ty znasz znaczenie słowa "morał"?, ale jako dziewczę z dobrego domu się powstrzymałam. A ten dawaj dalej: "czy moge cię odprowadzić? może dasz mi swój numer telefonu?" I tutaj popełniłam największy błąd, bo dałam mu ten cholerny numer. Nie mam pojęcia czemu, chyba zrobiło mi się go po prostu żal.

I teraz wydzwania, pisze wiadomości... a ja nie mam spokoju.

Nie chodzi o to żeby mój przyszły bojfred był pełnoetatowym alkoholikiem, walił mnie w mordę i słuchał czy żyje, ale jednak mężczyzna musi mieć dżądra i jakieś tam zainteresowania, a nie byc niedokończona cipą o udreczonym wyrazie twarzy. Dziękuje serdecznie za taką znajomość. Wolę umrzeć w stanie nie używanym, niz zawrzec bliższą znajomość z kimś takim jak ten Informatyk.

Naprawdę nie mam kosmicznych wymagań: chciałabym żeby mój życiowy towarzysz był zaradny, inteligentny, zabawny, żeby się opiekował mna biedną sierotą w chwilach słabości i żeby wzbudzał mój podziw. Piękny jak Alvaro być nie musi, tortu nim nie będę ozdabiała. A tak w ogóle to najważniejsza jest chemia. Nie ma chemii nie ma związku, choćby facet był najpiękniejszy, najmądrzejszy i najzajebistszy. Jeśli nie możesz sobie wyobrazić, że go całujesz to nic z tego nie będzie. Proste.

Pan Informatyk żadnego z powyższych nie spełniał. Wzbudzał jedynie moje pożałowanie. Kiedy o nim teraz myślę "mam ochotę wysłać smsa o tresci POMAGAM". I mam nadzieję, że szybko się ode mnie odczepi.

Zresztą, jam jest przecież zakochana i nikt inny poza Nim nie istnieje. Mój wybranek serca - Dżulien - co prawda obraca teraz inną pannę, ale i tak każdego mojego potencjalnego bojfreda porównuje z nim. Takie działanie jest wpisane w moja gównianą, zaburzoną osobowość. Kiedy się w kimś zakocham przywiązuję się do tej osoby jak pies do swojego właściciela i choćby mnie wierzbową rózgą po grzbiecie napierdalali to nie zmienię obiektu zainteresowania. Beznadziejny przypadek po prostu. Bez szans na poprawę.

Dżulien był genialnym dzieckiem, po prestiżowym liceum warszawskim, z maturą międzynarodową i perfekcyjnym angielskim. O pięknym zapachu skóry i miękkich włosach. Jego głos uspokajał skuteczniej niż Valerin Forte. Kiedy o nim myślę robi mi się gorąco i chodzą mi ciary po plecach.

ach Dżulien, Dżulien.. piękny chłopcze, zaklinam Cię odezwij sie do mnie kiedyś, bo mi bez Ciebie ciężko i smutno...

.
.
.


Dobra kończę te smuty, bo już zaczyna mi żal dupę ściskać i z tego nadmiaru emocji hemoroidów dostanę.

a tak na marginesie: 14 czerwca roku pańskiego 2011 skończyłam 21 lat. stara dupa ze mnie, nie ma co.



Musiałam zapieprzać w nocy o północy na piechotę z dworca PKS na Antoniukowską, bo autobusik z Ciechanowa do Białegostoku miał prawie godzinne opóźnienie. Kiedy w końcu dotarłam do stolicy województwa podlaskiego wszystkie miejskie autobusy odjechały w pizdu, a na taksówkę szkoda mi było kasy. Mnie kiedyś przez te nocne wędrówki zgwałcą albo zabiją, albo jedno i drugie w dowolnej kolejności. Policmajstrzy znajdą moje skrwawione zwłoki pod wiaduktem i tak sie zakończy mój nędzny żywot na tym łez padole. Potem pokażą rekonstrukcje całego zdarzenia w "997" i to bedzie na tyle.
Już nie ogarnę całości materiału na egzamin z biochemii. Zbyt mało czasu, zbyt wiele stronic w książce... Pozostaje jedynie modlitwa do boga żywego o to, żeby pytania z poprzednich lat pojawiły się na egzaminie. Inaczej będę leżała, kwiczała i robiła pod siebie.




biochemia sucks!
Bardzo mi przyjemnie, że wszyscy mają na mnie wyjebane. Naprawdę bardzo sympatycznie z ich strony... Wysłałam dwie wiadomości na gg do tej grubej dziwy, która jeszcze rok temu była moją przyjaciółką. Dokładnie o 15:09 i kurwa do teraz brak odpowiedzi. Dobra. Krzyż na drogę. Nie odezwę się więcej choćbym miała zdechnąć z samotności (co już powoli nastepuje).

Tylko mam takie dziwne przeczucie, że osobą która na tym najbardziej straci będę JA. Ona ma chłopaka, przyjaciółki i siostrę, a ja nie mam nikogo i jestem samotna jak chuj w gaciach. No i nie jest pierdolnieta w mózg, a ja jestem i to niestety jest zaawansowana forma pierdolca.

W piątek inna zajebista koleżanka powiedziała mi, że mój były (do którego nadal żałośnie wzdycham) znalazł sobie nową dziewczynę. Gabrysię.. Teoretycznie powinno mnie to gówno obchodzić. Jego życie, jego sprawa.. W rzeczywistosci prawie mi serce stanęło jak to usłyszałam. Do tej pory mnie boli, a przecież mamy już wtorek..

Nie wiem po chuja mi o tym mówiła. Chyba żeby mnie zdołować i przybić. I żebym się odwodniła przez długotrwały płacz.

Czy on musiał trafić na taki kurewsko zły moment w moim życiu? Miałam własny świat, jakieś lęki, schizy, czułam nienawiść do wszystkiego co żyje i wpadłam w bulimię.. Gdybym była zdrowa psychicznie to wszystko inaczej by się potoczyło. A tak.. tyle razy sie przed nim skompromitowałam, milion razy zrobiłam z siebie idiotke i byłam tak natrętna, że nawet swoje własne pożałowanie budzę. Nie dziwię się, że miał człopaczyna dość.

Co do wcześniejszego posta o spotkaniu mężczyzny swojego życia.. to było tylko moje pobożne życzenie... To znaczy naprawdę spotkałam chłopaka z farmacji, który mi się spodobał, ale to i tak bez szans, bo nigdy więcej go na oczy nie zobaczę. Zresztą on nie chciałby mieć z takim pasztetetm jak ja do czynienia, więc o czym ja w ogóle marzę.

Naprawdę chciałabym się w kimś zakochać, ale nikt inny poza J. dla mnie nie istnieje. Po prostu wczoraj, tym postem o nowej miłości próbowałam zmylić własny mózg, ale on jest sprytny i się nie daje. Milion razy mu mówiłam, że to już koniec, a on dalej jakieś akcje odpierdala. Wszystko mi się kojarzy z J.. Minął rok, a ja tęsknie. Chyba nawet bardziej niż zaraz po rozstaniu. Budzę się smutna i zasypiam smutna, bo on kocha teraz Gabrysię, nie mnie. Czuje ciężar, jakby ktoś położył mi na mostku pustak i ten mi naciskał non stop na klatkę piersiową.

Omijam parki i wszelkie skwery szerokim łukiem, bo pełno tam zakochanych i szczęśliwych ludzi. Kiedy na nich patrzę mam ochotę usiąść na środku alejki i płakać..

Zaraz nażre się jak świnia. Może wtedy mi się humor poprawi. Chuj mogę być gruba. Dla mnie to wszystko jedno - ważyć 50 czy 150 kilo. Co za różnica? I tak nikt się moją pojebaną osobą nie zainteresuje, więc po co mam się starać i wpierdalać liście sałaty? Może jeśli się roztyję do tych 150 kilogramów to zdechnę na zawał i nie będę wykorzystywać zasobów naturalnych tego świata. Niech bardziej wartościowe osoby z nich korzystają.

A jutro się najebie w trzy dupy i będę leżała jak żul w wyrze przez 24h z piwskiem w łapie. I kurwa, muszę sobie to w końcu uświadomić - moje przeznaczenie to samotność, na nic innego nie zasługuje. Poza samotnością to czeka mnie jeszcze tylko przedwczesna śmierć, bo serce mi nie wytrzyma z nerwów i zgryzoty.

przesrane, kurwa
Dzisiaj spotkałam faceta mojego życia. Jest zabawny, inteligentny i ma włosy tam gdzie facet powinien mieć włosy.

Ma tyle samo lat co ja, studiuję farmację i ma do odrobienia cztery nieobecności na wuefie.

A na imię mu Piotr.

Tylko jak z nim teraz nawiązać bliższy kontakt? Chyba na tym wuefie muszę zadziałać na niego swoim czarem i powabem.. jedyne wyjście..

Co do wagi - spadła o 2 kg, ale dzisiaj wpierdoliłam jakieś 6000 kcal, więc pewnie wzrośnie. Jutro dalszy ciąg walki z adipocytami i własnym mózgiem.
Oficjalnie rozpoczynam walkę z sadłem. Moje BMI na dzień dzisiejszy wynosi 24. Niby to jest waga prawidłowa, ale w dupkę jeża od 25 zaczyna sie nadwaga.. Niewiele mi brakuje do zguby.

zresztą zobaczcie sami




to ja od dupy strony


z tym trzeba coś zrobić!

Kupuje mleko 0,5% tłuszczu zamiast 2%. Masła i cukru nie używam. Pszennych bułek nie kupuje, bo to zło. Inwestuje za to w chleb żytni. W dział z czipsami w ogóle nie wchodzę. Jedyne słodycze jakie jem to lody waniliowe, odtłuszczone żelki i czekolada mleczna i to też tylko odrobinkę. Alkoholu nie pije juz nawet w najmniejszej ilości, gdyż 100 ml czystej wódki dostarcza 277 kcal, a to nadmiar szczęścia jak dla mnie..

Oby te wyrzeczenia nie skończyły się jak zwykle (patrz poniżej)..



Żeby wytopić tłuszcz kupiłam sobie skakanę, ale chyba nie umiem jej obsługiwać. Cały czas zahacza mi o głowe albo o mały palec u stopy. Może jak ją wyprostuję całkowicie z zawijasów to wtedy będzie ok.

Miałam kupić także czerwoną herbatkę, bo podobno wspomaga odchudzanie, ale kasy na zakup zabrakło.

Ku przestrodze - nie kupujcie czystej czerwonej herbaty tylko aromatyzowana jakas cytrynka czy czymś. Ta bez aromatu ostro zajeżdża śledziem. Jak degustowaliśmy herbatki na technologii żywności to mało sie nie zrzygałam jak miałam ją wypić. Najlepiej w ocenie organoleptycznej wg mnie wypadła herbata biała. Jest zacna przyznaję, ale ma kilka wad:

a. jest droga

W Auchan 50 g białej herby Sir Roger kosztowało 9,90 zł, ale to jeszcze nic. Na eherbata.pl 50 g białej herbaty Paklum (taka bardziej luksusowa) kosztuje 62 zł! (chociaż inwestycja może się zwrócić, skoro powiada się że listki herbaty białej można parzyć trzykrotnie).

b. żeby ją prawidłowo zaparzyć trzeba ją zalać wodą o temperaturze 85 stopni, a nie wrzącą

Za cholerę nie wiem jak rozpoznać po wodzie, że ma 85 stopni Celsjusza, a nie np 90. :>

c. trzeba ja parzyć w nieskazitelnie czystej wodzie, najlepiej mineralnej; to niestety generuje dodatkowe koszty

Kiedyś zaparzyłam ją w kranówie z białostockich wodociągów. Czułam tylko chlor i kamień, a posmaku herbaty nic a nic.

d. mały wybór białych herbatek

W sklepach są miliony herbat zielonych i pierdyliony herbat czarnych, a białych w takim Auchan były tylko 2 rodzaje - ta Sir Roger o której wspominałam i herbata Liptona w torebkach piramidkach.

ale nic to i tak z niej nie zrezygnuję

Jednak do czegoś się te studia przydają. Można dzięki nim odkryć takie cuda jak biała herbata. Sama z siebie nigdy bym nie wpadła na pomysł, żeby taką herbatkę kupić.

więc..

o dzięki Ci za białą herbatę Wielka Dietetyko!
Alergeny mnie zaatakowały. Bezwzględne bestie, nie odpuszczą nawet na długi łykend. Nie nadaje się do życia. Straciłam zmysł smaku i nie będę mogła delektować się pyszniusią pizzą, którą stworze dziś na obiad. Łzy mi płyną strumieniami, ledwo słyszę na jedno uszko. Jestem przymulona i zła. Na dniach pojdę do lekarza pierwszego kontaktu. Niech mi poradzi co mam robić. Pójść na jakieś odczulanie? A może lekarz dysponuje mocą przepisania silniejszych leków antyhistaminowych niż dichlorowodorek cetyryzyny (bo on już na mnie nie działa)?

Trzeba coś zrobić, bo jeśli alergia będzie postępować dalej w takim tempie jak dotychczas to za rok umrę na skutek wstrząsu anafilaktycznego. Co to byłaby za strata dla ludzkości, doprawdy.


Dzisiaj w końcu pojadę do domu. Będę miała normalne łóżko, normalny telewizor, normalne jedzenie i normalne krany. Lodówka jest już co prawda mniej normalna, bo pochodzi z czasów radzieckich i nadano jej nazwę Mińsk, ale wszystkiego mieć wszakże nie można.*

Z moich zakupowych planów gówno wyszło.
Czemu?

W tajemniczych okolicznościach w nocy z 10 na 11 kwietnia odkształciły mi się soczewki w pojemniczku z płynem. Nijak nie można ich teraz założyć na gałkę oczną. Od tamtej pory chodzę ślepa i wpadam na słupy, bo nie stać mnie na zakup nowych.

Cen i rozmiarów ubranek za chiny ludowe nie mogłam dostrzec. Ale nic to.. wybrałam jakieś gustowne pantalony dżinsowe na chybił trafił, poszłam do przymierzalni, wcisnęłam w nie swój tyłek.. patrzę w lustro..

Chrystusie!
Jak zobaczyłam swoją sylwetkę w tym sklepowym lustrze to aż się przeżegnałam. No kurwa baleron, jak nic. Tłuszcz, wszędzie tłuszcz. Z boku, z tyłu, z przodu. Wszędzie! Nawet pod powiekami dostrzegłam zalążki tłuszczu.

Całości obrazu dopełniał trupio blady odcień mojej dupy, legendarny już wystający brzuch, czerwony prychol rozmiarów Wezuwiusza wyglądający z dekoltu i krzywe żeberko z lewej strony.

Oni mają w tym jakiś cel? Jest im to na rękę, że ludzie strasznie wyglądają w sklepach z ciuchami? Na chuj dają tam takie wybitnie nieprzyjazne światło? W CCC w moim miasteczku wygladało sie przezajebiście. Chodziłam do sklepu tylko po to żeby pooglądać się w lustrze.

A tutaj? Obraz nędzy i rozpaczy.
Po prostu pasztet podlaski, taka byłam piękna.



ja w przymierzalni w Reserved, po założeniu na dupę spodni


Prawdopodobnie jak się jest zajebistą dupencją, opaloną na złocisty brąz to w każdym świetle wygląda się świetnie, nawet w tym najostrzejszym. Niestety, ja zajebistą dupencją nie jestem i nigdy nie będę. Jestem tylko przeciętną, szarą dziewczynką z krzywym uzębieniem na dodatek. I proszę o trochę litości. Przeciętni też chcą się sobie podobać, a nie płakać z rozpaczy widząc swoje odbicie w sklepowym lustrze.

W zwiazku z tym hańbiącym postępowaniem marki Reserved postanowiłam: moja stópka więcej tam nie postanie (chyba, że wymienią żarówki na lepszy model).

Tak więc wybiegłam stamtąd załamana, pochlipując żałośnie skierowałam się do Empiku. Aby się pocieszyć wydałam 25 zł na gazety. Miałam iść do parku i tam poddać się relaksacji oraz czytaniu prasy, ale i to mi nie wyszło. W sobotę (dzień tychże zakupów) w Białymstoku wiał halny, więc przesiadywanie na ławce w parku nie było zbyt roztropnym pomysłem. Poza tym pełno było w nim rozbieganych, nadpobudliwych dzieci i ich udręczonych rodziców. Na co mi takie podejrzane towarzystwo?

Jeszcze żeby było milej i sympatyczniej wystąpiła u mnie menstruacja. Przejebane na całej linii. Wsiadłam w 19 i spierdoliłam do domu użalać się nad swym losem.

Jest jednak promyczek światła w tej wszechogarniającej mnie ciemności. Wuefista zlitował się nade mną biedną sierotą i anulował mi 4 z 6 nieusprawiedliwionych nieobecności na wf. Sam z siebie, o nic go nie prosiłam. Jednak wuefiści mają serce, a nie tylko pompę ssącą - tłoczącą.

* Ojciec za nic jej nie wyrzuci, póki działa. To nic, że zużywa tyle prądu co osiedle domków jednorodzinnych. Skoro działa jest dobra.
S. odwołała spotkanie. Zawsze jej musi coś "wypaść", kiedy ma się ze mną spotkać. To już tradycja.

Chuj, nie będę siedziała w domu jak emerytka. Idę w miasto, bez ciebie też mogę.

A ty moja droga Koleżanko, rób sobie co chcesz. Możesz całe sto lat siedzieć w domu i przymulać atmosferę, oglądać jakieś pojebane szoł czy serialiki zamiast wyjść na świeże powietrze. Ja mam już całkowicie wyjebane na to co robisz. Więcej nie poproszę o twoje towarzystwo. Możesz być pewna.

Plan jest taki: najpierw idę do Auchan przy Hetmańskiej po sałatkę warzywną i bagietę z masłem ziołowym (wzięłabym z czosnkowym, ale idę między ludzi, a nie chce śmierdzieć na kilometr czosnkiem) oraz niezwykle kuszące czarne majtki z perwerszyjna koronka. Wstąpię też do House'a. Zobaczę czy mają tam jakieś godne uwagi szaty na zbyciu. Potem pędzę do CH Alfa na złamanie karku coby mi wszystkich rzeczy ze sklepów nie wykupili. Poluje na wyjebane w kosmos szexi spodnie, kolor ciemny granat kupuje je po oszałamiająco niskiej cenie i jestem zajebiście szczęśliwa z tego powodu.

Aby uczcić udany zakup kupię jakiś rozpustny deserzyk.

Potem pójdę do parku, zjem sobie sałatkę, poczytam sobie "Pacjentów", poobserwuje ludzi i posłucham świergolenia ptasząt. Ma być zajebiście i nic nie ma prawa zepsuć mojego przezajebistego samopoczucia. Kto się odważy to zrobić, ten marnie skończy, więc lojalnie ostrzegam przed utratą życia lub zdrowia.

spaszyba

Oj, coś słabo kombinujecie z tą nazwą.

Jedyna wiadomość jaką dostałam była od admina, zawierała propozycje zniżek na zakupy w Reserved. Niestety, cierpię na permanentny brak gotówki, więc nie dane mi będzie z nich skorzystać.

Może dzięki wglądowi w ten nowiuteńki blog i dzięki jego olśniewającej szacie graficznej komuś wpadnie coś do mózgu.

Oto i jest! Dzieło nad dziełami! W 2012 tytuł Bloga Roku mam w kieszeni, to bardziej niż pewne.




przepiękny, nieprawdaż?
Tylko tytuł jest chujowy i należy go zmienić w trybie natychmiastowym.

Genetykę zaliczyłam, więc niepotrzebnie rozdzierałam na sobie szaty z żalu. Podejrzewam, że przychylność pań z Zakładu Biologii może być efektem działania jakichś bliżej mi nieznanych środków euforyzujących, bo babeczki zawsze maja dziwny, nieobecny wzrok.. Mniejsza z tym. Ważne, że zaliczone!

Zjadłam chyba z pierdyliard kcal (znowu?). Krem czekoladowy (słoik 400 gramów) wpieroliłam łyżką na obiad. Potem zagryzłam sobie jeszcze dwie paczki czipsów i zupke chyńską kurczak curry. Dziwię się, że mi się żyłki nie zatkały od takiej ilości cholesterolu oraz NKT i nie pierdolnełam na udar niedokrwienny.

Wejścióweczka z patolodżi poszła mi nad wyraz dobrze. Byłam tylko na jednym wykładzie (na 8 możliwych), notatek na oczy nie widziałam i trzeba dodać, że pytania były bardzo podchwytliwe, a zdobędę 7/10 pkt. Zajebiście.

i teraz!
Panie i Panowie! Oto wirus Epstein-Barr ukazany na zdjeciu z prawego profilu:




I tutaj wiadomość dla mojego roku: o nieświadomi! to właśnie Epstein-Barr jest onkogenny, nie jakiś inny wirus o mądrej medycznej nazwie zaczynającej się na "H"! Wiedziałam, że to on! Ha! Nie na darmo w liceum dzień w dzień siedziałam na forach medycznych.

Kurwa. Jestem genialnym dzieckiem po prostu. No i nad wyraz skromnym oczywiście. :>

p.s. Swoim nowym avem zabiłam wszystkie osoby z epilepsją, które weszły na tego bloga. Serdecznie przepraszam, ale bardzo mi się ten obrazek podoba. Jest taki dość psychiczny i bardzo w moim stylu.
Poszukuje nazwy dla mojego nowiuśkiego bloga. To ma być coś w ten deseń:


Wszystko mam: tło, zestaw kolorów, czcionki, moją notkę autobiograficzną. Tylko chwytającego za serce tytułu mi brak. Jeśli ktoś wpadnie na jakiś pomysł to proszę mnie o tym poinformować. W nagrodę za pomysł oddam rękę nadobnej i cnotliwej królewny oraz pół mojego Królestwa na własność.
Przez przypadek zakwalifikowałam sie do drugiego etapu Karierosfery. Zdobyłam 7 pkt, próg wyniósł 6. Szkoda tylko, że ja na temat biznesu, marketingu i ekonomii gówno wiem, a wynik zawdzięczam umiejętnościom strzeleckim i intuicji. Chyba nie zgłosze sie na drugi etap (6 kwietnia), nie chcę się do reszty skompromitować.

Spodnie mi się na dupie przecierają, chodzę obdarta jak dziad kalwaryjski. Szans na poprawę sytuacji finansowej nie ma. Wydałam kasę na gazety, czipsy i inne produkty z glutaminianem sodu, legendarnym wzmacniaczem smaku. Znów pod koniec następnego tygodnia będzie mi żołądek do kręgosłupa przyrastał.

Ponadto wkurwiłam się ostro na genetyce (pomijam to, że genetyki w żaden sposób nie da się powiązać z dietetyką i jest to zbytek szczęścia w programie studiów).

Przejdźmy jednak do rzeczy. W piątek było kolokwium. Moim skromnym zdaniem powinno być tak: nie nauczyłes sie to nie zaliczasz. Proste i jakże słuszne. A nie kombinowanie, matactwo, cwaniactwo i zeszyty na kolanach. Przy jednym stoliku baba sterczy non stop (w tym przypadku to był MÓJ stolik), a przy innym nie ma nikogo i studenci tworzą sobie radośnie pracę zbiorową. Co prawda nawet gdyby odeszła od mojego stolika to i tak bym nie ściągnęła, bo ściągać nie lubię i uznaje to za oszustwo. Jednak jestem za tym żeby pilnować wszystkich sprawiedliwie, a nie znowu ja jedna uczciwie nie zaliczę, a inni owszem i tylko ja wyjdę na tępą idiotkę.

Zresztą genetyka, podobnie jak połowa zajęć na tym kierunku, nadaje się tylko do wypierdolenia w Kosmos. Etyka, biochemia, chemia, parazytologia itp.itd. Oraz na deser jakieś 300 godzin praktyk, podczas których będę jeździć na szmacie po szpitalnym korytarzu albo zapierdalać jak Murzyn na plantacji bawełny w kuchni szpitalnej... na co to komu?

Pytanie za sto punktów: w jaki sposób św. Tomasz z Akwinu, którego postać była prezentowana na etyce wpłynie na moja karierę zawodowa? w chujaki na pewno! jakbym chciała sobie poczytać o tym gościu to sobie wejdę na Wikipedię. Zapewne ma tam bardzo obszerny artykuł.

Albo biochemia: sprytnie zmienili nazwe na biochemię żywności, a skrypt ten sam co na biochemii ogólnej na farmie. Enzymy lizosomalne, helikazy, pirogroniany - nigdy więcej nam się to nie przyda, dwa dni po egzaminie nie będę pamiętać żadnego wzoru. Więc się pytam uprzejmie: po co męczyć się tym dziadostwem?

Parazytologia. Wymienili nazwy leków, którymi leczy się parazytozy. Zajebiście, taka ciekawostka z zycia zwierząt, nie? Tylko ja po skończeniu dietetyki nie mam mocy sprawczej by je zastosować na pacjencie. Po kiego chuja potrzebna mi informacja czym się leczy tasiemczyce czy inwazje Trichinella Spiralis skoro nigdy z niej nie skorzystam?

Poza tym uwazam za głupote usprawiedliwianie wszystkich nieobecnosci drukami L4. Człowiek nie może po prostu zaspać, źle się czuć, być psychicznie do niczego. Nie ma tak łatwo. Nie byłeś na zajęciach to musisz zapieprzać do lekarza i lizać mu dupę żeby łaskawie wypisał druczek L4, bo świstek musi być (wierzcie mi - żaden lekarz nie jest skory do takich poświeceń). Albo kombinować lewe zwolnienie, przy pomocy kartki papieru, drukarki i stempla wyciętego z ziemniaka. No paranoja. Dorośli ludzie muszą się tłumaczyć gdzie byli, co robili, czemu się na zajęciach nie pojawili. Nawet w gimnazjum nie było takiej inwigilacji, chociaż wtedy byłam bezmyślna gówniarą i nadzór jak najbardziej mi się należał.

I oto będzie kolejne pokolenie krętaczy i łapówkarzy. Nigdy się tego nie pozbędziemy z tego kraju, skoro nawet państwowy uniwersytet promuje taki styl bycia.

Gdyby wykłady były przeprowadzone w sposób ciekawy, a prowadzacy reprezentowali sobą jakieś wartosci i wykazywali inwencję twórczą, to chodziłabym na nie bez przymusu. Tylko, że wykład najczęściej wygląda tak: baba siedzi przed komputerem i czyta slajdy. Slajdy to oczywiście książka przepisana do PowerPointa. Nic, absolutnie nic nie dodaje od siebie. Ja dziękuję bardzo za takie zajęcia. Książkę to ja mogę sobie przeczytać leżąc pod kołdrą i zagryzając ze smakiem kabanosa.

Ostatnie zastrzeżenie mam do sposobu prowadzenia ćwiczeń z żywienia człowieka. Musimy siedzieć trzy godziny na dupie w dusznej sali i napierdalać w kalkulatory żeby policzyć wszystkie wartości odżywcze danego jadłospisu. Można by to było zrobić w 1,5 godziny w domu w Excelu, ale kto z Zakładu Dietetyki wpadnie na tak genialny koncept i wprowadzi go w życie? Zapewne nikt, bo wtedy połowę pracowników trzeba by było wywalić na zbitą twarz.

Gdzie tu sens? Czemu to wszystko ma służyć? Chyba tylko temu żeby mnie maksymalnie wkurwić.

dziękuje za uwagę
amen

Moja ulubiona kawa Nescafe z mleczkiem bez cukru pochodząca z automatu w Collegium Universum podrożała o złotówkę. Jej aktualna cena to 3 zł 50 gr. Kurwa, czy to aby nie przesada? Jak mam żyć w tym kraju skoro nawet kawa z automatu osiąga taką kosmiczną cenę? Co prawda jest jeszcze do wyboru wersja dla ubogich za 1,20 zł - kawa niewiadomego pochodzenia, smakująca jak kozie szczyny, z mlekiem wątpliwej jakości sprzedawana w gównianym kubku, której łyk wykrzywia mordę we wszystkie strony, ale doszłam do wniosku, że szkoda mojego zacnego podniebienia na te popłuczyny.

Czemu odebrano mi szczęście?

why?why?why?

+18! cycki itd.

Miałam się uczyć, ale jako osoba wybitnie zdolna i sprytna zgubiłam notatki, więc do nauki nie doszło. Trudno, co będzie to będzie. Może będzie tak jak na maturze? Tknie mnie palec boży i spłynie na mnie potok wiedzy, który uchroni mnie przed kompromitacją? zobaczymy, zobaczymy..

Kupiłam pełnoziarniste płatki śniadaniowe, płatki owsiane oraz błonnik pokarmowy do rozpuszczania w wodzie (obleśny prawde mówiąc). Zamierzam zdyscyplinować swoje jelita. Jak na razie kategorycznie odmówiły współpracy, a ja muszę w końcu zrobić badania na obecnosc bakterii shigella i salmonella w kiszkach. Nie ma przebacz, nie ma że boli! Tego wymaga ode mnie Óczelnia!

Siłą zwerbowali mnie na praktyki z technologii potraw do technikum gastronomicznego. Kurwa. Zamierzałam uruchomić kontakty mojego ojca i uzyskać podpis w dzienniczku praktyk bez ich odbywania. Wygląda na to, że znowu w życiu mi nie wyszło. Będę musiała sterczeć w kuchni razem z uczniami technikum. Zajebiście, własnie tego mi teraz najbardziej brakuje - powrotu do szkoły średniej. W budynku szkoły tradycyjnie jak to w polskim szkolnictwie brud smród i mucha tse tse, a i uczniowie nie wyglądali zbyt sympatycznie.

Jak na razie nie miałam żadnej poprawki. Sukces. Muszę jeszcze tylko odrobić 6 nieusprawiedliwionych nieobecności na moim ulubionym wychowaniu fizycznym i opłacić ubezpieczenie NNW (miałam to zrobic w październiku , ale kase tradycyjnie przepierdoliłam na głupoty).

Z mniej szczęśliwych wiadomości: znów obrosłam w tłuszcz i po raz setny przechodzę na dietę. Drastycznie ograniczyłam mój jutrzejszy jadłospis. Otóż jutro mogę zeżreć serek wiejski, Zielone Pudełko z sosem tysiąca wysp, dwie bułki pełnoziarniste i zapić to wszystko litrem soku z marchwi. Dopuszczalna jest także woda ze żwirem pochodząca z białostockich wodociągów. I to wszystko! Nie będzie żadnych odstepstw powiadam wam! Żadnych czypsów, rurek z kremem, pączków, ciasteczek! Nigdy więcej!



na koniec: żeby moje zapowiedzi dotyczace gołych cycków stały się faktem macie tutaj moją goła fotę



zajebista ze mnie dupa, nie?
Już dostaje pierdolca od tych wszystkich diet, składników odżywczych, konserwantów. Przez dietetykę przestałam kupować paczkowane wędliny w Biedronce. Czemu? Zobaczyłam na opakowaniu podejrzanie brzmiąca nazwę azotyn sodu. Spytałam się nieomylnej Wikipedii co to jest za specyfik. Okazało się, że to środek potencjalnie rakotwórczy, oznaczony trupią czachą z dwoma piszczelami skrzyżowanymi złowrogo. Jego użycie jest zabronione w wielu krajach. Oczywiście w Polsce jest dopuszczony do użytku, kto by się tam przejmował jakimiś nowotworami.. Przecież na coś trzeba umrzeć, nie?

Niedługo będę biegała z dzidą po okolicznych lasach żeby zdobyć zdrową żywność.

Tydzień motałam się jak świnia na kartoflisku z moją karierą zawodową. Co postanowiłam? Poszłabym na tę całą psychologię (tak na otarcie łez po rezygnacji z leku), ale w tym kraju jest jakiś pierdyliard psychologów z dyplomami Szkół Wyższych w Mąciwodach. Stanowiska pracy obsadzone na najbliższe 50 lat, a reszta absolwentów podaję majstrowi cegły na budowie. Bo praca owszem jest, ale branży budowlanej, przy wylewaniu posadzek i kładzeniu tynków, a nie po studiach psychologicznych.

Ogłaszam więc oficjalnie: jutro kupuje pierwsza część chemii z Operonu i będę ją sobie czytała co wieczór do podusi. W 2012 podchodzę do egzaminu maturalnego z rozszerzonej chemii. W maju 2013 poprawiam biologię rozszerzona i w październiku tego samego roku planuję złożyć papiery na medycynę na UMB. Taki własnie wyznaczyłam sobie ambitny cel.




Szczerze? Nawet teraz mocno powątpiewam w jego realizacje. Na razie jestem leniwa i niesystematyczna, wszystko odkładam na ostatnią chwilę, nie mogę się zorganizować. Poza tym.. kim ja już nie byłam w swoich marzeniach? ho ho! Chciałam być siostrą zakonną, pielegniarą chirurgiczną, restauratorką, producentką pierogów, weterynarzem, groomerem, instruktorkę jogi ewentualnie pilatesu, właścicielką stadniny koni i kawiarniopiekarni, psychoterapeutką gestalt, światowej sławy pisarką, chirurgiem plastycznym, potem urazowym, patologiem sądowym i w końcu psychiatrą, hodowcą długowłosych kotów norweskich i jeży pigmejskich, chciałam mieć sklep z czekoladą (pewnie cały asortyment sama bym wpierdoliła w jedna noc) i księgarnię... i co? no i gówno! przechodziło mi po dwóch tygodniach! chciałabym żeby tym razem tak nie było..

Odbiegając od mojego żałosnego braku zdecydowania.. Ojciec do mnie rano dzwonił. Z miasta zniknął cały cukier. Popierdoleni ludzie wykupili wszystko. Jakby wojna jakaś miała być czy inny kataklizm. W trzy dni cena kilograma cukru skoczyła z 3,90 zł na 4,90 zł. Opamiętajcie się ludzkie oszołomy. Niedługo tirami będą po cukier do Biedronki podjeżdżać, pojebani.. W obliczu tej sytuacji mój ojciec przestał herbatę słodzić. To się nie zdarzyło nawet podczas okresów najstraszliwszej komuny. Do czego to doszło w tym chorym psychicznie kraju?
Mój nastrój jest zadziwiająco dobry. To pewnie przez banany, bo zjadłam ich prawie kilogram. Apeluje więc do was - jedzcie banany, pozbędziecie się depresji. Banan działa na organizm człowieka zgodnie z przedstawionym poniżej schematem:

banan -> zawiera tryptofan -> zjedzony wraz z bananem tryptofan zmienia sie w 5-hydroksytryptofan (5-HTP) -> 5-HTP w magiczny sposób zamienia się w serotoninkę -> podniesiony poziom serotoniny łagodzi depresję oraz stabilizuję wahania nastroju

Chciałam kupić 5-hydroksytryptofan w pigułach, ale jak zobaczyłam cenę za słoik to sie przeżegnałam i porzuciłam te plany. Kupię go sobie jak już będę zajebiście bogata po tej psychiatrii/psychologii/dietetyce/czy chuj wie czy.

a to w celu zobrazowania moje prześwietnego nastroju:





Nabyłam chusteczki do demakijażu made for biedrona. Nie wypaliły mi twarzy, więc zakup można uznać za udany. Ponadto zmiękczam sobie stópki luksusowym kremem bebeauty (również z biedronki), ponieważ chcę wywrzeć zajebiste wrażenie na moim eks bojfredzie. Miał słabość do kobiecych stóp, więc zrobię sobie frencz manikir, przywdzieje fikuśny sandałek na stópkę i chłopiec oszaleje po prostu.

To część mojego szczwanego planu. Knuje bowiem intrygę, mająca doprowadzić do ponownego bycia z nim w parze. Tu musi nastąpić heppi end, big love, pięcioro dzieci i drewniany domek pod lasem. Innej opcji nie widzę. (♫ One day, we'll be together! yeah! ♫♫)

Szczegóły akcji podam w czasie późniejszym.

Rano wlazłam do toalety i spostrzegłam ze baba wywiesiła biały, jedwabisty papier do dupy zamiast tego szarego z makulatury. To znak na to, że mieli pojawić się goście. No i proszę cała rodzina zjechała wieczorem, bo jak sie okazało babka miała wczoraj 70 urodziny.

Były uściski, życzenia, wręczanie bombonier i inne cyrki.
Jej synkowi urodziła się niedawno córka i wiadomo wszyscy od razu: "jaka piękna niunia!", "jaka dzidzia!". Starsze kobity zaczęły seplenić jak dzieci w najwcześniejszych fazach rozwoju: "A ćo to? A gugu..". kurwaa! jak to usłyszałam to mi się żołądek w precel zawiązał, mózg sie zawiesił, poziom insuliny podniósł się niebezpiecznie od nadmiaru cukru. Błagam! Zachowujcie się jak zdrowi psychicznie ludzie, a nie jak świry po lobotomii.

Jakiś pojebany, nieujarzmiony ośmiolatek (zapewne wnuczek babki) wbiegł mi do pokoju. Ja po mieszkaniu swojej babki nigdy tak nie szalałam. Siedziałam kulturalnie dupą na krześle, a nie miotałam się jak dzikie zwierzę w gorączce. Co sie dzieje z ta dzisiejsza młodzieżą?

Sama babka tradycyjnie przegina pałkę. Rano była na mszy, potem wróciła, odmówiła różaniec z radiem m., potem załączyła anioła (?) pańskiego transmitowanego z samego Watykanu, koło godziny 20 też jakiś różaniec czy coś odmawiała.. ile razy można pytam się? Przecież to się na mózg rzuca, psychikę trwale zniekształca. Raz a porządnie nie wystarczy? Trzeba w kółko to samo powtarzać? Dzień w dzień? Do usranej śmierci?

Gdybym ja była bóstwem to smutno by mi było, że ludzie nie wykazują żadnej inwencji twórczej i wciąż klepią to samo. Nie mogą dodać czegoś od siebie, tak szczerze z serca własnymi słowami się pomodlić? Nie lepsze to niż odmówienie tysiąca zdrowasiek na różańcu?..

ale co ja tam wiem, zapewne gówno. jestem tylko miernotą z chorym mózgiem.

Mam w planach założenie psychiatrycznego bloga. Nerwice, zaburzenia osobowości, depresje, schizofrenia, dewiacje i inne odchyły od psychicznej normy. Wpisze se w cv prowadzenie specjalistycznego bloga i wtedy to dopiero będę zajebista. Hłehłehłe.

Swoją wiedzę zamierzałam oprzeć (ale nie przepisać słowo w słowo) na psychiatrycznej książce wypożyczonej jakiś czas temu z biblioteki uniwersyteckiej. To bardzo interesująca i pouczająca lektura. Wiele wniosła do mojego szarego życia. Niestety jakiś student (medycyny najpewniej) już ją sobie zaklepał w bibliotece i muszę ja zwrócić do 20 marca (który taki szybki? coo?! już ja cię znajdę gagatku, poczekaj..).

***
Cały czas mam ochotę na śledziki i rurki z kremem. Czyżby ciąża urojona?
kurwa. mam dość.

ja pierdolę ile razy dziennie można słuchać różańca?! kurwa jakieś nieszpory, rekolekcje, inne chujostwo. jeszcze raz usłyszę o 6.30 jak pojebana Teresa z Lublina odmawia różaniec tym swoim skrzekliwym głosem to pojadę do siedziby tego żałosnego radyjka maryja i rozpierdolę to radio w drobny pył. kurwa kamień na kamieniu nie zostanie.

grzebanie po szafkach, przekładanie rzeczy, kurwa o godzinie 20 nie mogę nawet do biedronki pójść, bo od razu miliony pytań: a gdzie? a po co? czemu tak późno? patrzy się na mnie podejrzliwie jakbym wybierała się co najmniej na spotkanie swingersów odziana jak najgorsza kurwa, a nie do marketu po bułki. nigdy więcej pojebanych, sapiących emerytek w moim życiu!

w trybie natychmiastowym szukam nowego pokoju. gdziekolwiek, wezmę od ręki nawet najgorszą norę. starucha myśli, że mi robi straszna łaskę, bo mieszkam w pokoju po jej niedorozwiniętym synku, który z trudem skończył zawodówkę. łóżko kurwa pamięta gierka, zostało wyjeżdżone dupą jej krzywego i równie pojebanego synalka. ogólnie średnia wieku wszystkich mebli to jakieś 50 lat. gniazdka elektryczne to chyba typu przedwojennego wmontowali w ściany. ja pierdolę w tej biedzie nawet kafelków nie ma w łazience, ściany zdobi farba w kolorze sraki. czujecie to? jak tutaj można żyć?

jedyna jej rozrywka to obserwowanie zza firany świata. no i seriale oraz inne programy rozrywkowe reprezentujące swoim poziomem dno, muł i wodorosty. plebania.. jaka to melodia...moda na sukces...rydż, tejlor, dom mody foresterów.. poza tym świata nie widzi.

babsko wpierdala tylko cebulę i najtańszą kiełbasę, bo tak się dorobiła w życiu. żal jej kaloryfera uruchomić, po mieszkaniu snuję się w radzieckim swetrze i kierpcach. ja pierdoleee.. codziennie wpada jej równie pierdolnięta sąsiadeczka na ploteczki. szlag mnie tutaj trafi! nie wytrzymam nawet dnia dłużej!

nie zapomnę jak pierwszego dnia pokazywała mi w jaki sposób spłukuję się wodę w kiblu, jak odkręcić ciepłą, a jak zimną wodę. myślała pewnie, że ja mieszkając na wsi za stodołę chodziłam, że nie zaznałam takiego cudu techniki jakim jest kran. bo ona przecież w mieście wojewódzkim mieszka i luksusy ma w mieszkaniu!

kurwa! trzymajcie mnie bo upadnę na grzbiet ze śmiechu i już nie wstanę!

spierdalaj w podskokach razem z tym swoim syfiastym mieszkankiem. niech ci ten twój synalek do niego dokłada.
O 10.15 mam zamiar poprawić zaległe koło z psychologii. Baba powiedziała, że mam przyjść kiedy się nauczę, ale chyba miała na myśli pierwszy semestr.. To znaczy na zaliczenie zajęć mam czas do 31 maja, ale podejrzewam, że ona wydrze na mnie ryja za to, że tak długo nie przychodziłam.

W Biedronce spotkałam J. Wcześniej myślałam, jakby to było zajebiście móc go zobaczyć gdzieś przypadkowo. W Instytucie Chemii nie mam się co pokazywać, bo moja jedyna bliższa znajoma studiująca razem z nim chemię położyła na mnie chuja i już nie mam pretekstu, żeby tam pójść. Kiedy go zobaczyłam uśmiechnęłam się, odpowiedział uśmiechem i poszłam sobie w kierunku półek z chlebem (bo co miałam zrobić?). Oczywiście dostałam palpitacji serca i drgawek jak ostatnia kretynka. Żałosne, doprawdy.

W wakacje dla relaksu pójdę sobie na kurs strzyżenia psów i zostanę psią fryzjerką. Może zarobię na tym chociaż ze 100 zł miesięcznie, żeby odciążyć ojca.

Muszę się w końcu zdecydować na jedną spośród dwóch dróg rozwoju osobistego.

Nie pamiętam czy wspominałam, ale chciałabym zostać psychiatra. A żeby być psychiatra trzeba pójść na studia medyczne. W tym przypadku musiałabym poprawić rozszerzoną biologię i napisać rozszerzoną chemię. Przerabiając tylko genetykę do matury, zdobyłam z biologii rozszerzonej 77%, wiec biologia mnie nie martwi. Wkuję i zdobędę zajebisty procent, ale chemia.. delikatnie mówiąc za nią nie przepadam i jej nie ogarniam. Na studiach medycznych jest jeszcze biofiza, a fizyki nie znosze jeszcze bardziej niż chemii. No i medycyna to 6 lat w plecy, zaczęłabym po licencjacie czyli w 2013 roku. Skończyłabym w 2019 majac 29 lat. A gdzie specjalizacja (trwajaca najczesciej 5 lat)?..

Druga opcja. Kończę licencjat z dietetyki i zaczynam studia uzupełniające na WUMie, który jest bliżej mojego rodzinnego domu niz UMB (UMB jest położony jakieś 200 km od mojej rodzinnej, mazowieckiej wsi). Na otarcie łez po wykreśleniu psychiatrii z moich planów życiowych zaczęłabym równoległe studia na psychologii. Chciałabym na UW, ale tam są kosmiczne progi po prostu. Musiałabym poprawiać na maturze ze 3 przedmioty. :/ UW to prestiż i zajebistość, więc może warto sie postarać?

nie wiem. nie wiem.
zastanowię się. mam jeszcze czas.

Szkoda, że nie mam już przy sobie swojego matematyczno-fizyczno-chemicznego Mózga, pomógłby mi zdać maturę rozszerzona z matematyki i przytulił w trudnych chwilach. Niestety w czerwcu ubiegłego roku podziekował mi za znajomość.

Może przenosząc się do Warszawy w końcu bym o Nim zapomniała? Bo mieszkając tutaj ciągle mam nadzieję, że go przypadkowo spotkam (choćby w tej pierdolonej biedronce).

Czuję się strasznie samotna. Nawet mój własny ojciec nie wierzy ze mozna byc tak samotnym jak ja, nie mieć żadnych bliższych koleżanek, chłopaka. Myśli, że mam tu zajebiste życie, piję, sekszę się z moja miłością.. a ja siedzę w domu, najczęściej to śpię, rzadziej wpierdalam słodycze, czasami poczytam sobie gazetkę (ale tylko jeden lub dwa artykuły, żeby się nie przemęczyć). To i tak dobrze, bo w tamtym roku jedyne na co mnie było stać to leżenie w łóżku przez cały weekend i oglądanie chmur przez okno. Jest więc poprawa. Może tendencja wzrostowa się utrzyma i w końcu będę mogła być zadowolona z życia.

Oby. Trzymam kciuki za powodzenie akcji.
Dobra. To może teraz kilka słów o mojej skromnej osobie.

Urodziłam się w Europie Środkowej, w latach 90. XX wieku. Reprezentuje sobą osobowość neurotyczną z całym wachlarzem jej cech. Tutaj jest opis tego gówna ---> http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=9 . Facet jakby pisał o mnie. Wszystko się zgadza. Cierpię także na liczne fobie. Boje sie rozmawiać przez telefon, boję sie wf, owadów w paski, wysokości, głębokiej wody. Jestem uzależniona od jedzenia, a w szczególności od cukru. Martwię się, że Słońce zgaśnie i wszyscy zginiemy marnie. Że mój ojciec umrze, a ja nie wytrzymam tego nerwowo i wyląduje w psychiatryku. Że umrę w samotnosci i moje 12 kotow (które kupię sobie w przyszłości, żeby nie byc samotna) mnie zeżre. Ogólnie jestem niezadowolona z życia i sfrustrowana.

Jak juz wspomniałam chcę napisac przezajebisty bestseller. Ma to na celu zdobycie przeze mnie światowej sławy, pieniędzy i sympatii wszystkich ludzi na świecie. Bohaterowie tejże epopei, począwszy od roku 2006 ciagle ewoluują, np. ojciec pewnej dziewoi, z bohatera pobocznego stał się głównym i nie mieszka już razem z rodziną w głuchej puszczy, ale w odpowiednio reprezentacyjnej rezydencji.

Prawdopodobnie nigdy mi się to nie uda, ponieważ mam krótką i niewyraźną Linię Przeznaczenia. Linia Przeznaczenia determinuje sukces i powodzenie w życiu. Ja ze swoim okazem jestem skazana na porażkę. Taka karma, przykro mi.

Chyba tak będzie wyglądać Historia Mojego Życia - plan ramowy do lat 30 (całość w prozie wkrótce w księgarniach):

pażdziernik 2010 - zaczęłam studia dietetyczne, mam mieszane uczucia
2011 może 2012 - po raz tysięczny myślę o biologii człowieka w Poznaniu jako o moich idealnych studiach, po których miałabym chęci i ochotę, i żwawo zabrałabym sie za studia medyczne
2013 - po raz n-ty zmieniam kierunek studiów, na równie gówniany co chemia i dietetyka
2020 - koncze 30 lat, gówno w życiu osiągnęłam, mieszkam w ciemnej i wilgotnej piwnicy z 12 puszystymi kotami, z moim wykształceniem (a raczej z jego brakiem) kończę na kasie w Biedronce (o ile mnie w ogóle przyjmą), ludzie przestają się do mnie przyznawać, ojciec wykreśla mnie z testamentu, z braku pieniędzy musze się żywić konserwą turystyczną i najtańszym makaronem, ogólnie mam przesrane

...

zdecydowanie, trzeba coś ze sobą zrobić
arivederczi.
moje najnowsze nocne postanowienia:
-przestać paść się jak dzika świnia, ograniczyć spożycie kcal do maksymalnej wartości 1000
-nie kupować czypsów i tego gównianego, syntetycznego puree w proszku,
-dziennie mogę wydać 10 zł na żarcie, ani grosza więcej
-przestaje się opierdalać, bo to co ja teraz robię to woła o pomstę do nieba

Po wypiciu herby (ja się pytam czy to są kozie szczyny czy herbata o smaku wina grzanego?!) z aspartamem mam chrypkę. Oby to nie był pierwszy objaw raka przełyku. Pisałam co prawda, że pragnę umrzeć, ale chciałabym żeby moja śmierć była szybka, niespodziewana i bezbolesna. Za kilkumiesięczne leżenie w szpitalu z kaniulą wbitą w żyłę, bez jakiegokolwiek owłosienia na ciele to ja serdecznie dziękuję.

Zgłosiłam się na Podlaskie Akademickie Mistrzostwa Ortograficzne. Eliminacje do finału 5 marca, na Wydziale Filologicznym UwB. No, w końcu mam jakiś konkretny cel.

Szukałam pocieszenia u moich bliższych znajomych. Niestety go nie otrzymałam. Ma się tych zajebistych "przyjaciół", nie ma co. :/ Ja się przed nią otwieram, a ona kończy rozmowę. Nagle. Bez ostrzeżenia. To już któryś raz z kolei. Miło. Sympatycznie wręcz.

W październiku przechodziłam zajebiste załamanie nerwowe. Nie byłam zdolna wyjść z łózka nawet po wodę do picia. Wtedy też byłam sama, a kiedy chciałam porozmawiać o swoich problemach to mnie zbywała.

Czemu nie mogę znaleźć kogoś kto by mnie wysłuchał?
Aż tak jestem beznadziejna? Nawet taki skurwiel jak Greg Hałs ma swojego Wilsona. Ja najwidoczniej nie zasługuję na tak ogromną łaskę od boga.

***
Boli mnie jajnik. To znak, że nadeszła owulacja. Jestem pobudzona seksualistycznie i zdolna do zaciążenia. Nic mi nie grozi, bo najbliższy przedstawiciel płci męskiej mieszka piętro wyżej i ma jakieś 11 czy 12 lat. :/

underdog.

Chuj jasny i świetlisty strzelił restart życia. Jak było tak jest nadal, nic się nie zmieniło, nic mi sie nie chcę robić. Chęci i mobilizacji brak. Nie chce mi się myć, jeść, spać, pić. Ogólnie wyglądam jak żul i tak też się czuję. Chyba przechodzę w formę przetrwalnikową. Mój aktualny i jedyny cel w życiu to spanie. Na większy wysiłek fizyczny mnie nie stać, o wysiłku intelektualnym to już w ogóle nie wspominam.

Jak tylko ojciec przyślę mi troche pieniędzy to wydam większość na wódę, bo innego wyjscia nie ma. Pozostało mi tylko najebać się do nieprzytomności.

Pieniądze wydałam na pierdoły i nastał głód. Tłuszcz na brzuchu mi się zmniejszył. Niestety cycki również zmalały i nad tym ubolewam, bo znowu zwisają jak u karmiącej Murzynki. :/ Ludzie na roku się uczą, się starają, a ja nic nie robię. Leżę i wpierdalam bułki pszenne z biedronki z masłem roślinnym, to teraz jedyne jedzenie na jakie mnie stać. Wszystko to popijam kawą zrobioną wg mojej receptury - gorąca woda i kawa w stosunku 1:1, zmieszane w kubku szklanym o grubych ściankach. Notatki z chemii leżą i kwiczą nietknięte, książka dietetyczna gdzieś jest, lecz nie wiadomo gdzie.

Wczoraj to nawet o laktacji i karmieniu noworodków czytałam, byle tylko nie zacząć się uczyć. Bezsens.

Serce mi napierdala jak szalone, ogólnie tachykardia nie do zatrzymania. Niepokój, lęk, odrealnienie. Cały czas mam wrażenie, że to nie może być moje życie, to musi być film. Jakiś gówniany melodramat lub słabej jakosci komedia.

Dla odprężenia wycinam sobie z gazet receptury kulinarne i wklejam do mojego sekretnego pamiętniczka. Żywienia człowieka nie tykam, chuj co ma być to bedzie. Jak coś mam jeszcze dwie poprawy (a takie piękne były marzenia o sredniej 4.0 i stypendium naukowym; jak ze wszystkich moich marzenia z tego też gówno wyszło).

Dodatkowo popadam w paranoję na tle mojego eks. Wszędzie go widzę, słyszę, czuje jego zapach. Tęsknie nieziemsko siódmy miesiąc, ale obiecałam sobie ze choćbym miała zdechnąć jak pies nie napisze do niego. On ma już dawno na mnie wyjebane, a ja przeżywam, podniecam się jak popierdolona. Nie dam mu tej satysfakcji, że nadal do niego wzdycham. Niech sobie nie myśli, że był tak zajebisty, że się nadal nie mogę ogarnąć (dobra jest przezajebisty, ale on nie musi o tym wiedzieć). Zresztą już kiedyś zablokował mnie na gg, jak zacznę do niego słać miłosne wyznania to mnie poda na milicję za nękanie.

Kurwa, muszę się opanować, bo wyladuje w psychiatryku z tego nadmiaru emocji(a z tego co mi wiadomo nie jest to zbyt sympatyczne miejsce).

W mieście nie dzieję się nic ciekawego. Szarość, burość i psie gówna na chodnikach. Coraz bardziej mam dość tego kraju. Chyba wyjadę na Mauritius i będę pierdolić zimę, gołoledź, syf i brud. Będę sobie piła driny z palemką i kąpała w oceanie, a nie ślizgała po psich gównach zdradziecko ukrytych w śniegu. Każdy chce mieć pieska w bloku, ale jakoś nikt nie chce po swoim słodkim piesku sprzątać. Taki jeden z drugim skitrają gówno w śniegu i są szczęśliwi, a ty się martw człowieku jak trafisz na taką niespodziankę.

Wszyscy mają na mnie wyjebane, moge zdechnąć w tym zasranym pokoiku i nikt nie zauważy ze mnie brakuje. Moje truchło znaleziono by po jakichś dwóch tygodniach, już nadgniłe i wydzielające powalający zapaszek.

Nienawidzę pokoju w którym przyszło mi spać, jeść i ogólnie egzystować. Nienawidzę tego komunistycznego tapczanika, twardego jak beton, tego beznadziejnego dywanu w jakieś esy floresy czy inne chuje muje, tapety koloru ludzkich wymiocin, gównianych zasłon z bazaru. Tego starego babska tez nienawidzę. Nienawidzę jej głosu, nienawidzę na nią patrzeć, nienawidzę jej garba i sapania.

Śpię po 13 godzin na dobę i wciąż jestem niewyspana. Czuje sie jak przybysz z innej planety. Zero więzi pomiedzy mną a innymi ludźmi. Nie mam o czym z nimi rozmawiać. Oni szczesliwi roześmiani, ja umieram w środku na raty.

Doszłam do wniosku, że chce umrzeć, ale nie chce sie zabijać. Jestem zbyt tchórzliwa na samobójstwo. Gdybym umarła śmiercią naturalną byłby spokój. Dzisiaj szłam sobie tunelem pod ulicą i autentycznie chciałam żeby ten tunel zawalił się na mój popierdolony łeb. Żeby beton mi roztrzaskał czaszkę. Żeby mózg uległ zniszczeniu, żebym nie musiała już nic więcej czuć. Dla mnie nie ma ratunku. Jestem leniwa, żałosna, beznadziejna i tłusta. Ktoś powinien mnie dobic pro publico bono. Po prostu stracony przypadek.

***
W pizdę węża. Kolejny nóż w plecy. W Ciechanowie otworzyli pierogarnię. Niech ich geś kopnie, to był mój pomysł na byznes. :/ Z czego ja się teraz bede utrzymywać? Pójdę pod most 3 maja, mieszkać w kartonie i jeść konserwę turystyczną.
Zjadłam dwa serki wiejskie z auchan, z tym ich czerwonym słowikiem czy chuj wie czym na etykiecie (odradzam, w ogóle nie smakuja jak serki wiejskie), paczkę tych czekoladowych drażetek z biedronki, które mają udawać m&m's, surówkę (ale nie wiem jak sie nazywała, bo nie napisali na etykiecie; po własnościach organoleptycznych ciężko stwierdzić co w niej było), 4 bułeczki pszenne i pasztefiks podlaski ze zmielonych kurcząt. Miałam nie przekraczać 1000 kcal dziennie, niestety z moich planów gówno wyszło.

Kupiłam sobie herbę o smaku grzanego wina. Po dokonaniu zakupu zauważyłam, że zawiera aspartam. Trudno. Może nie dostanę raka.

W poniedziałek miałam examin z anatomii. Na pięć minut przed nim mowie: "żeby było mało mięśni i stawów, bo nic na ich temat nie wiem". Wchodzę, siadam, dostaję arkusz, patrzę i co widzę? Zadanie pierwsze: piękny szkic stawu oraz pytanie: cóż to za staw? wymień co tworzy panewkę i główkę tegoż stawu? Niezrażona spogladam na zadanie drugie, a tam pytanie: najsilniejszym prostownikiem stawu biodrowego jest mięsień...(i tu należało wstawić prawidłową odpowiedź, której nie znałam). na ja pierdole co to ma być? cały Wszechświat kontra ja?

Poszłam na ten egzamin w czarnym swetrze, dżynsach, najaczach ze świńskiej skóry (też zresztą czarnych) i z wronim gniazdem na głowie. Nic nie poradzę, że to był mój najelegantszy strój. Jedna dziewczynka zjechała mnie wzrokiem. Ona była wystrojona jak stróż w boże ciało, brakowało jej tylko kokardy we włosach. Szkoda, że sukni wieczorowej jak z rozdania Oskarów nie zajebała na siebie..

Ubolewam nad tym, że brakuję mi ambicji. Chciałam co prawda iść na lekarski, ale nie dlatego ze jestem ambitna, tylko dlatego że interesuja mnie takie medyczne wiadomości. Zresztą pewnie i tak by mnie wyjebali na zbitą twarz po tygodniu, a ludzie by mnie śmiechem zabili.

Chciałabym byc normalna, wtedy życie byłoby prościutkie. Teraz jednego dnia jestem załamana i plotę sobie postronek żeby sie na nim powiesić, łzy płyna mi samoistnie strumieniami po plecach, po półdupkach, mam rozstrój nerwowy, boli mnie lewa komora serca, zasypiam i budzę się zestresowana bez powodu, a drugiego totalna euforia, kocham wszystko i wszystkich, mogę wam oddać moją ostatnią koszulę i będę zajebiście szczęśliwa.

Sięgnęłam szczytu lenistwa.
Nic mi się nie chce. Czasami to nawet się nie czesze. Włosy przeczą istnieniu grawitacji i sterczą pionowo w górę. Umycie zębów to jak praca w kamieniołomach. Często chodzę w ubraniach wyglądających jak wyciągnięte psu z gardła, z worami pod oczami i zaczerwienieniem wokół prawej tęczówki (stan zapalny, spowodowany noszeniem starych soczew). Brwi mam jak Leonid Breżniew, bo nie chce mi się włosów wyrywać. Skóra jak na nogach hobbita, wysuszona i zgrubiała. Zęby proste niczym Karpaty. W dodatku jest zimno i przez to mam tak czerwony nochal jakbym codziennie z rana piła denaturat. kurwa, no jak ja wygladam?




oto Leonid Breżniew - dla zobrazowania stanu moich brwi
Czas się ogarnąć. O jutra zaczynam. To decyzja nieodwołalna i niepodważalna.

Zamierzam zapanować nad moimi napadami obżarstwa, bo na razie to żrę jak dzikie źwierzę. Dla przykładu mój dzisiejszy jadłospis: siedem krokietów z kapuchą zjedzonych na zimno, wykwintna zupka ser w ziołach od knorra, trzy szklanki mleka 3,2 % tł., 1/4 paczki czypsów z biedrony, dwie surówki - jedna koperkowa, a druga o niezidentyfikowanej nazwie, paczkę pierniczków w kształcie uroczych gwiazdek z nadzieniem truskawkowym, jogurt o smaku rabarbaru.. Przecież to jakieś dwa miliony kilokalorii (tak w przybliżeniu)! I dupa niestety rośnie w zatrważającym tempie.

żeby było śmieszniej studiuje dietetykę

Czas najwyższy zapanować też nad swoim wyglądem. Na razie wyglądam mniej więcej tak (zdjęcie robiono podczas mojej porannej jazdy autobusem; w maju, dlatego jestem ubrana w sweter i bluzkę a nie w zimowy płaszcz):




Muszę zacząć być szexy kobita. Obciąć hery, zafarbić je, nawilżyć skórę, zebrać kasę na ten zajebany aparat ortodontyczny i go sobie zainstalować. Kupić soczewki kontaktowe w kolorze Wyjebany W Kosmos Błękit i je nosić. Nie obgryzać paznokci. Zacząć korzystać z jakichś kosmetyków upiększających, bo teraz wyglądam jak te preparaty które wyciągają z formaliny na anatomii ( i tyle samo we mnie życia). Kupić jakieś perwerszyjne koronkowe majtki , a nie non stop nosić na dupie bawełniane szorty w paseczki albo inne gówniane pszczółki.

Chodzić wcześnie spać, nie o trzeciej nad ranem. A o 6.30 przymusowa pobudka (bo przecież te pierdolone zajęcia, obecność cielesna obowiązkowa). I codzienny cyrk zaczyna się od początku...

Znaleźć jakiś sens w tych studiach (oby to było realne). Uczyć się na bieżąco.

Zacząć pisać wielotomowy bestseller, na który mam pomysł od 2006 roku. Będzie w nim seks, przemoc, miłość i rozpierdolnik. Duzo krwi i alkoholu, a takze smutne i rozrywające serce zakończenie całej epopei.

Zacząć pic alkohol. Co to za student który nie pije alkoholu? Z pewnością gówniany i sztywny.

Zabrać się do roboty, a nie po raz n-ty grac w Obliviona albo CityVille na Facebooku. Nie zaglądać na fora typu kafeteria, bo psuje mi się od tego ortografia i mózg lasuje. Wyrwać się z beznadziejności , kupić książki z operonu do biologii i chemii. Zacząć się uczyć do matury po to, by w 2012 roku ponownie do niej podejść (nie ma przebacz! nie ma ze boli!).

Przestać się nad sobą użalać. Małe Murzynki w Afryce noszą 2 kilogramy glist w swoich małych jelitach, piją wodę skażona cholerą, żerują na nich komarzyce-nosicielki-malarii, od matek na dzień dobry po urodzeniu się dostają wirusa HIV, a ja odpierdalam tutaj jakieś cierpienia młodego Wertera dla ubogich. No kurwa! Dosyć! Do roboty parszywy psie!

Być milsza dla ludzi, a nie cały czas zabijać ich wzrokiem. Przestać się wkurwiać na dziatwę biegającą samopas po sklepach i robiącą szeroko pojęty Armagedon. Dzieci to wszakże przyszłość narodu, należy je kochać i wielbić.

Rozważyć wizytę u specjalisty od czubków. Z pewnością mi nie zaszkodzi. Uzbierać na ten szczytny cel pieniądze.

Rozsądnie gospodarować pieniędzmi. Żeby starczyło na cały miesiąc i nie było tak jak to bywa zwykle w ostatnim tygodniu miesiąca, że nie stać mnie nawet na najpośledniejsza bułkę pszenną za 25 groszy.

Uroczyście przysięgam dopełnić wszelkich przyrzeczeń i postanowień wymienionych wyżej, obiecuję poprawę i wyrażam głęboki żal, że do tej pory byłam taką beznadziejną idiotką.

Amen.