moje drugie imię brzmi Pech, a trzecie Kalectwo

Trzeba byc wybitnym trepem, żeby uczyć się cztery dni non stop i oblać egzamin. Ja tego dokonałam. To znaczy wyników nie ma, ale co tu dużo mówić po prostu POLEGŁAM. Część pytań była z materiału na piąte kolokwium, którego to materiału oczywiscie nie miałam, bo zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. O ciastach o strukturze gąbczastej mogę książki pisać, a z mięs przyrządzanych po angielsku robić doktorat. Nie kurwa, kobita musiała się spytać o metody oceny fizykochemicznej mąki i o wysoko przetworzone produkty owocowo - warzywne, o których to gówno wiedziałam.

Co do biochemii... cóż..
pytania z giełdy powtórzyły się a jakże.. tylko nie na tym pierdolonym kierunku.. Powtórzyły się prawie wszystkie na farmie i kosmetologii, a na dietetyce aż trzy były takie same jak w latach poprzednich. Na 11 pytań! 12 osób na 27 zostało ujebanych i piszę poprawkę we wrześniu. W tym zacnym gronie znalazłam się oczywiście ja.. jakżeby inaczej.. Naprodukowałam sześć stron formatu A4 o przemianach ciał ketonowych, syntezie glikogenu, strukturze czwartorzędowej białek oraz katabolizmie i gówno z tego mam. Równie dobrze mogłam wstać po minucie od rozpoczęcia egzaminu i wyjść, a tak to tylko zmarnowałam czas, kartkę i tusz z długopisu.

Ojciec to mnie chyba wyklnie, a potem zabije (i bedzie miał racje). Przepierdoliłam tyle kasy, a postępu w nauce brak. Na trzy egzaminy trzy poprawki (a spodziewałam sie tylko jednej z żywienia czlowieka). Ja pierdole, zdolna jestem. Wybitna wręcz.

i kolejna kwestia:
jak grzecznie dać do zrozumienia facetowi zeby wypierdalał w podskokach? Mam z tym straszny problem (bo moją niechęć do gatunku ludzkiego skrywam głęboko w mózgu, a na zewnątrz jestem grzeczna i zachowuje sie jak pan bóg przykazał).

Poznałam w parku pewnego Informatyka. To znaczy on mnie zaczepił, bo ja nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.

Święci pańscy! Nudniejszego człowieka jeszcze nie spotkałam. Alkoholu nie tyka, mówi do mnie: "bo ja to takim samotnikiem jestem", facet jakieś 30 lat na oko, nigdzie nie wychodzi, nie wie co się dzieje w mieście, całe dnie siedzi przy komputerze, innych zainteresowan brak.

Opowiedział mi jakąś gównianą historyjkę "z morałem", jak to on stwierdził. Po jej zakończeniu chciałam się spytać: człowieku, czy ty znasz znaczenie słowa "morał"?, ale jako dziewczę z dobrego domu się powstrzymałam. A ten dawaj dalej: "czy moge cię odprowadzić? może dasz mi swój numer telefonu?" I tutaj popełniłam największy błąd, bo dałam mu ten cholerny numer. Nie mam pojęcia czemu, chyba zrobiło mi się go po prostu żal.

I teraz wydzwania, pisze wiadomości... a ja nie mam spokoju.

Nie chodzi o to żeby mój przyszły bojfred był pełnoetatowym alkoholikiem, walił mnie w mordę i słuchał czy żyje, ale jednak mężczyzna musi mieć dżądra i jakieś tam zainteresowania, a nie byc niedokończona cipą o udreczonym wyrazie twarzy. Dziękuje serdecznie za taką znajomość. Wolę umrzeć w stanie nie używanym, niz zawrzec bliższą znajomość z kimś takim jak ten Informatyk.

Naprawdę nie mam kosmicznych wymagań: chciałabym żeby mój życiowy towarzysz był zaradny, inteligentny, zabawny, żeby się opiekował mna biedną sierotą w chwilach słabości i żeby wzbudzał mój podziw. Piękny jak Alvaro być nie musi, tortu nim nie będę ozdabiała. A tak w ogóle to najważniejsza jest chemia. Nie ma chemii nie ma związku, choćby facet był najpiękniejszy, najmądrzejszy i najzajebistszy. Jeśli nie możesz sobie wyobrazić, że go całujesz to nic z tego nie będzie. Proste.

Pan Informatyk żadnego z powyższych nie spełniał. Wzbudzał jedynie moje pożałowanie. Kiedy o nim teraz myślę "mam ochotę wysłać smsa o tresci POMAGAM". I mam nadzieję, że szybko się ode mnie odczepi.

Zresztą, jam jest przecież zakochana i nikt inny poza Nim nie istnieje. Mój wybranek serca - Dżulien - co prawda obraca teraz inną pannę, ale i tak każdego mojego potencjalnego bojfreda porównuje z nim. Takie działanie jest wpisane w moja gównianą, zaburzoną osobowość. Kiedy się w kimś zakocham przywiązuję się do tej osoby jak pies do swojego właściciela i choćby mnie wierzbową rózgą po grzbiecie napierdalali to nie zmienię obiektu zainteresowania. Beznadziejny przypadek po prostu. Bez szans na poprawę.

Dżulien był genialnym dzieckiem, po prestiżowym liceum warszawskim, z maturą międzynarodową i perfekcyjnym angielskim. O pięknym zapachu skóry i miękkich włosach. Jego głos uspokajał skuteczniej niż Valerin Forte. Kiedy o nim myślę robi mi się gorąco i chodzą mi ciary po plecach.

ach Dżulien, Dżulien.. piękny chłopcze, zaklinam Cię odezwij sie do mnie kiedyś, bo mi bez Ciebie ciężko i smutno...

.
.
.


Dobra kończę te smuty, bo już zaczyna mi żal dupę ściskać i z tego nadmiaru emocji hemoroidów dostanę.

a tak na marginesie: 14 czerwca roku pańskiego 2011 skończyłam 21 lat. stara dupa ze mnie, nie ma co.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz