underdog.

Chuj jasny i świetlisty strzelił restart życia. Jak było tak jest nadal, nic się nie zmieniło, nic mi sie nie chcę robić. Chęci i mobilizacji brak. Nie chce mi się myć, jeść, spać, pić. Ogólnie wyglądam jak żul i tak też się czuję. Chyba przechodzę w formę przetrwalnikową. Mój aktualny i jedyny cel w życiu to spanie. Na większy wysiłek fizyczny mnie nie stać, o wysiłku intelektualnym to już w ogóle nie wspominam.

Jak tylko ojciec przyślę mi troche pieniędzy to wydam większość na wódę, bo innego wyjscia nie ma. Pozostało mi tylko najebać się do nieprzytomności.

Pieniądze wydałam na pierdoły i nastał głód. Tłuszcz na brzuchu mi się zmniejszył. Niestety cycki również zmalały i nad tym ubolewam, bo znowu zwisają jak u karmiącej Murzynki. :/ Ludzie na roku się uczą, się starają, a ja nic nie robię. Leżę i wpierdalam bułki pszenne z biedronki z masłem roślinnym, to teraz jedyne jedzenie na jakie mnie stać. Wszystko to popijam kawą zrobioną wg mojej receptury - gorąca woda i kawa w stosunku 1:1, zmieszane w kubku szklanym o grubych ściankach. Notatki z chemii leżą i kwiczą nietknięte, książka dietetyczna gdzieś jest, lecz nie wiadomo gdzie.

Wczoraj to nawet o laktacji i karmieniu noworodków czytałam, byle tylko nie zacząć się uczyć. Bezsens.

Serce mi napierdala jak szalone, ogólnie tachykardia nie do zatrzymania. Niepokój, lęk, odrealnienie. Cały czas mam wrażenie, że to nie może być moje życie, to musi być film. Jakiś gówniany melodramat lub słabej jakosci komedia.

Dla odprężenia wycinam sobie z gazet receptury kulinarne i wklejam do mojego sekretnego pamiętniczka. Żywienia człowieka nie tykam, chuj co ma być to bedzie. Jak coś mam jeszcze dwie poprawy (a takie piękne były marzenia o sredniej 4.0 i stypendium naukowym; jak ze wszystkich moich marzenia z tego też gówno wyszło).

Dodatkowo popadam w paranoję na tle mojego eks. Wszędzie go widzę, słyszę, czuje jego zapach. Tęsknie nieziemsko siódmy miesiąc, ale obiecałam sobie ze choćbym miała zdechnąć jak pies nie napisze do niego. On ma już dawno na mnie wyjebane, a ja przeżywam, podniecam się jak popierdolona. Nie dam mu tej satysfakcji, że nadal do niego wzdycham. Niech sobie nie myśli, że był tak zajebisty, że się nadal nie mogę ogarnąć (dobra jest przezajebisty, ale on nie musi o tym wiedzieć). Zresztą już kiedyś zablokował mnie na gg, jak zacznę do niego słać miłosne wyznania to mnie poda na milicję za nękanie.

Kurwa, muszę się opanować, bo wyladuje w psychiatryku z tego nadmiaru emocji(a z tego co mi wiadomo nie jest to zbyt sympatyczne miejsce).

W mieście nie dzieję się nic ciekawego. Szarość, burość i psie gówna na chodnikach. Coraz bardziej mam dość tego kraju. Chyba wyjadę na Mauritius i będę pierdolić zimę, gołoledź, syf i brud. Będę sobie piła driny z palemką i kąpała w oceanie, a nie ślizgała po psich gównach zdradziecko ukrytych w śniegu. Każdy chce mieć pieska w bloku, ale jakoś nikt nie chce po swoim słodkim piesku sprzątać. Taki jeden z drugim skitrają gówno w śniegu i są szczęśliwi, a ty się martw człowieku jak trafisz na taką niespodziankę.

Wszyscy mają na mnie wyjebane, moge zdechnąć w tym zasranym pokoiku i nikt nie zauważy ze mnie brakuje. Moje truchło znaleziono by po jakichś dwóch tygodniach, już nadgniłe i wydzielające powalający zapaszek.

Nienawidzę pokoju w którym przyszło mi spać, jeść i ogólnie egzystować. Nienawidzę tego komunistycznego tapczanika, twardego jak beton, tego beznadziejnego dywanu w jakieś esy floresy czy inne chuje muje, tapety koloru ludzkich wymiocin, gównianych zasłon z bazaru. Tego starego babska tez nienawidzę. Nienawidzę jej głosu, nienawidzę na nią patrzeć, nienawidzę jej garba i sapania.

Śpię po 13 godzin na dobę i wciąż jestem niewyspana. Czuje sie jak przybysz z innej planety. Zero więzi pomiedzy mną a innymi ludźmi. Nie mam o czym z nimi rozmawiać. Oni szczesliwi roześmiani, ja umieram w środku na raty.

Doszłam do wniosku, że chce umrzeć, ale nie chce sie zabijać. Jestem zbyt tchórzliwa na samobójstwo. Gdybym umarła śmiercią naturalną byłby spokój. Dzisiaj szłam sobie tunelem pod ulicą i autentycznie chciałam żeby ten tunel zawalił się na mój popierdolony łeb. Żeby beton mi roztrzaskał czaszkę. Żeby mózg uległ zniszczeniu, żebym nie musiała już nic więcej czuć. Dla mnie nie ma ratunku. Jestem leniwa, żałosna, beznadziejna i tłusta. Ktoś powinien mnie dobic pro publico bono. Po prostu stracony przypadek.

***
W pizdę węża. Kolejny nóż w plecy. W Ciechanowie otworzyli pierogarnię. Niech ich geś kopnie, to był mój pomysł na byznes. :/ Z czego ja się teraz bede utrzymywać? Pójdę pod most 3 maja, mieszkać w kartonie i jeść konserwę turystyczną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz