W całej mojej desperacji założyłam sobie konto na Sympatii. Aktualnie piszę z takim jednym osobnikiem. Okej. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Nie będę się może zanadto napalać, bo znów wyjdzie jak zwykle (czyli do dupy). Pewnie i tak stchórzę i nie pójdę na żadne spotkanie. On się pewnie spodziewa bystrej i zabawnej laseczki, a pojawię się ja - pasztet z rozpierdolnikiem w mózgu. Co za zawód.

Wszakże mam w swoim ciele kilka bardzo słabych elementów:

A. BRZUCH
Co prawda nie wygląda już jak opona od radzieckiego Kamaza, teraz uwidacznia się tylko przy siadaniu i przypomina wtedy oponę od skutera. Mój cel to opona od roweru. Jeżeli osiągnę ten poziom będę zadowolona.

B. WŁOCHY
Nieujarzmione i puszące się jak z lat '80. Szkoda, że nie urodziłam się w tamtych czasach, bo robiłabym furorę. Nie da się z nich ułożyć żadnej konkretnej fryzury tak więc od wielu lat chodzę z kudłami jak średniowieczny wieśniak.

C. NOS
Nie dość, że niedorozwinięty i o połowę krótszy od nosów większości ludzi. W dodatku posiada dziwną funkcję - robi się czerwony z byle powodu przez co wyglądam jak pełnoetatowa alkoholiczka żłopiąca denaturat.

No i mój największy problem:

D. ZĘBISKA
Nie wiem jak to zaplanował stwórca, ale mam za mało miejsca w szczęce, a zębów mam od groma. Wchodzą jeden na drugiego i się niemiłosiernie krzywią. W portfelu brak funduszy na czuła opiekę ortodonty. Muszę jakoś wydziadować kasę od ojca. Może się w końcu nade mną zlituję i kupi mi odrutowanie na zęby.

Co prawda miałam iść do fryzjera, ale straciłam zapał. Boję się, że będzie jeszcze gorzej. W każdej fryzurze będę wyglądać jak dziki człowiek. Takie geny co zrobić. Niestety genetyka jest bezlitosna. Niektórym daje jędrne cycki, seksowne usta, jedwabiste włosy. Ja dostałam afro, żółty kościec, pulpeciastą twarz, no i oczywiście skłonność do żylaków.

Czytam sobie książkę z chemii wydawnictwa Rożak. Polecam szczerze tę pozycję wydawniczą. Można się wielu rzeczy dowiedzieć. Jeśli mnie najdzie ochota, to w przyszłym roku podejdę w końcu do tej cholernej matury z chemii. Jeżeli nie podejdę lub pójdzie mi gorzej niż źle to zajmę się wypiekiem i sprzedażą muffinek. Ojciec mówi, że zapożyczę się na grube miliony, zbankrutuję i będę musiała zamieszkać w kartonie po pomarańczach pod mostem, ale co on tam wie o byznesie. Inni mogą na tym trzepać kasę, a ja mam od razu zbankrutować? No way!

Aktualnie pracuję nad niepowtarzalną a zarazem smakowita recepturą babeczki o smaku masła orzechowego. Mam już dla niej nazwę - American Dream. Receptury zamierzam testować na najbliższej rodzinie, znajomych i na tym panu z Sympatii (o ile nie ucieknie ode mnie z krzykiem). Mam tylko nadzieje, że niczyje życie ani zdrowie nie ucierpi na tych eksperymentach.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz